Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii


PKS w relacji Warszawa-Kielce jakieś 7 lat temu. Godz. 22:00+

Gdzieś przed Skarżyskiem do [K]ierowcy podbiega [P]asażer.

[P]: Przepraszam, za ile
będziemy w Radomiu?
[K]: Przykro mi, ale z Radomia wyjechaliśmy jakieś 20 minut temu.
[P]: O, kurde, przespałem. I co ja tera z mam zrobić?

Kierowca spokojnie stanął w najbliższym możliwym miejscu, zatrzymał jadący z przeciwka PKS, wytłumaczył kierowcy sytuację i wsadził śpiocha do autobusu.

PKS

Pobierz ten tekst w formie obrazka
20 października 2011, 13:38 przez szaramyszka (PW) | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
208
(w tym negatywnych:
11
)
plus Wspaniałe
197
W serwisie piekielni.pl ostatnio dość modne są historie o piekielnych kurierach. Czas na małą odtrutkę.

Z racji uprawianego hobby, dość
często zaopatruję się w sklepach internetowych. Wszystkie sklepy, w których się zaopatruję - możliwe że nieprzypadkowo - korzystają z usług jednej firmy kurierskiej. Zastanawiałem się czy podać jej nazwę - argumentem przeciw jest to, że nie chciałbym aby historia ta została wzięta za sponsorowany tekst reklamowy, ale niech tam będzie - chodzi o UPS.

Zawsze byłem zadowolony z ich usług. Nie zdarzyło mi się nigdy, żeby paczka nie została dostarczona następnego dnia po wysłaniu. W większości przypadków paczki zamawiałem do pracy - w końcu to chyba najwygodniejszy sposób dla obu stron z racji "normalnych godzin" dostawy. Kiedy jednak zdarzyło mi się z jakiegoś powodu zamówić paczkę do domu (choćby prozaicznie - zapomniałem kliknąć "zmień adres dostawy" w formularzu sklepu), rano dzwonił kurier, którego prosiłem o zostawienie paczki na ochronie (sposób zaproponowany zresztą przez jednego z UPSowych kurierów). I wszystko zawsze grało jak w zegarku, aż do ostatniego tygodnia.

W środę zamówiłem paczkę, która była mi dość pilnie potrzebna. W kwestii formalnej - nie cisnęły mnie żadne terminy, w końcu to tylko moje prywatne hobby, ale miałem już zaplanowane wiele spraw na weekend (Wszystkich Świętych) jak i po nim, dlatego nie na rękę było mi montowanie zawartości przesyłki później niż w czwartek, najpóźniej piątek wieczorem. Przesyłka została wysłana w środę, więc liczyłem na to że w czwartek rano ją odbiorę w pracy, ostrząc już zęby z myślą o wieczornym majsterkowaniu.

Przed 10 rano wpadł kurier, jak się okazało z paczkami dla innych osób, ale bez mojej. Zdziwiłem się, zwłaszcza że na stronie UPS z monitorowaniem przesyłek - bardzo przydatnej zresztą - po całym łańcuchu zdarzeń związanych z transportem mojej paczki przez Polskę, widniał magiczny napis "W doręczeniu". Coś mnie tknęło i sprawdziłem adres dostawy. Oczywiście, po raz któryś znowu zapomniałem zmienić adresu wysyłki na "pracowy", więc odetchnąłem z ulgą czekając na telefon od kuriera.

Wyszedłem z pracy o 17, nie doczekawszy się.

Czekałem w domu na kontakt czy przesyłkę do 21 (UPS dostarcza przesyłki w godzinach 9-19, ale do prywatnych odbiorców czasem i później), ale zwątpiłem i poszedłem do sklepu. Po powrocie ok 21:20 sprawdziłem status przesyłki - "Odbiorcy nie zastano, nastąpi druga próba doręczenia przesyłki", czy coś w podobnym guście, godzina 21:15. Cóż, prawo Murphy′ego. Nie ukrywam jednak, że zezłościłem się trochę z powodu braku chęci skontaktowania się ze mną przez kuriera. Jestem świadomy tego, że kurier nie ma obowiązku dzwonienia do klientów, ale pora była stosunkowo późna i mógł upewnić się czy nie jedzie po próżnicy. No i gdyby zadzwonił, dowiedziałby się że jestem w sklepie, 5 minut pieszo od domu.

Trudno, uznałem że zaczekam do następnego dnia i zobaczę co się wydarzy. Znowu do południa zupełny brak kontaktu i przyznam, zacząłem się mocno niecierpliwić. Po 12 dzwoni telefon, nieznany numer, byłem więc pewien że to kurier. Nie pomyliłem się.
- Dzień dobry, mam dla Pana przesyłkę, jestem tu na ulicy Piekielnej, ale nikogo nie ma w domu, o której mógłbym przyjechać?
Pomyślałem, że zapytam o dzień poprzedni.
- Pan był u mnie wczoraj?
- Tak, byłem koło południa, a potem jeszcze wieczorem był kolega, ale nikogo nie zastał.
- Szkoda, że Pan wczoraj nie zadzwonił, poprosiłbym Pana żeby Pan zostawił paczkę na ochronie i by Panowie nie musieli 3 razy do mnie jeździć, zresztą wieczorem minąłem się z Pana kolegą dosłownie o 5 minut, byłem w spożywczaku obok
- A wie Pan, na paczce nieprawidłowy numer napisali, więc dzwoniłem tam do sklepu i wymęczyłem od nich żeby mi dali prawidłowy telefon do Pana.
Trochę mnie zatkało, serdecznie podziękowałem i pożegnałem się z kurierem, a po pracy odebrałem paczkę od ochroniarzy.

Ja narzekałem na kuriera, uznając że nie chce mu się dzwonić do mnie, bo nie ma obowiązku, a ten najwyraźniej najpierw wygooglał numer do sklepu (nie było podanego na paczce), zadzwonił tam, prosząc o podanie mojego numeru (pewnie doszło do jakiegoś nagięcia przepisów, co mało mnie obchodzi) lub, co też możliwe, zrobił to ktoś bardziej "oficjalny" i po uzyskaniu telefonu udało mu się wreszcie skontaktować ze mną.

Faktycznie, na przesyłce mój numer napisany był odręcznie z błędem w jednej cyfrze. Dostałem też e-maila ze sklepu, w którym potwierdzono i przeproszono mnie za pomyłkę.

Dziękuję kurierowi, o którym myślałem że "nie chce mu się do mnie dzwonić, bo nie ma takiego obowiązku", a on zrobił o wiele więcej niż regulamin od niego wymaga by się ze mną skontaktować i dzięki temu bezproblemowo odebrałem przesyłkę w terminie o który mi chodziło.

kurier

Pobierz ten tekst w formie obrazka
31 października 2011, 17:18 przez nabuchodonozor (PW) | Skomentuj (1) | Do ulubionych
Głosów
188
(w tym negatywnych:
32
)
plus Wspaniałe
156
Rzecz o PKP ku pokrzepieniu.
Słowem wstępu, historia działa się na początku maja b.r. na pięknym południu Polski. Jak pewnie
wszyscy dobrze pamiętają, 3 maja powitał nas śniegiem, a byłam wtedy akurat w trakcie majówkowego wypadu ze znajomą do czeskiej Pragi autostopem. Powrót w pośpiechu, byle zdążyć do wieczora, więc z Częstochowy postanowiłyśmy zrezygnować ze stopa i do Katowic dojechać pociągiem. 20 zł w portfelu łącznie na dwie osoby, trampki przemoczone od śniegu tak samo jak i bluzy (bo kto w maju nosi kurtkę!), nerwówka ogólna, humor zły.

Na pociąg ledwo zdążyłyśmy, był to ostatni odjeżdżający w tym dniu, chęci zakupienia biletu również nie zdążyłyśmy zgłosić.

Nadchodzi (K)onduktor, jakieś pół godziny od odjazdu. My - konsternacja, wiemy, że na bilety dla dwóch osób nas nie stać. (Z)najoma jednak próbuje coś ratować.
(Z) Proszę pana, bo my miałyśmy autostopem jechać, mamy 20 zł i bardzo chciałybyśmy dojechać gdziekolwiek za tą sumę.
(K) A gdzie dokładnie panie chcą się wybrać?
(Z) No najlepiej do Katowic albo do Zawiercia chociaż.
Konduktor coś postukał w tym swoim terminalu i uśmiechnął się.
(K) To będzie 19 zł
My WTF, 19 zł za dwie osoby z Częstochowy do Katowic?
(K) Bo dziewczyny, ja wam napisałem, że jedziecie z Myszkowa (mniej więcej 1/3 trasy), tylko nie mówcie nikomu!

Uśmiechnął się jeszcze raz, życzył nam lepszej pogody na podróże w przyszłości i poszedł dalej.
Dziękuję więc panu konduktorowi za przywrócenie mi wiary w dobroć ludzi.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
4 listopada 2011, 9:27 przez AnDa (PW) | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
192
(w tym negatywnych:
6
)
plus Wspaniałe
186
Tydzień temu wraz z Mamą zajechałam do łódzkiego Obi na zakupy. Najpierw odwiedziłam tamtejszą toaletę, a potem ruszyłam na dział ogrodniczy. Po godzinie oglądania, wybierania i szukania odpowiednich roślinek zastanowiłam się: Hmmm, a co ja zrobiłam z kluczykami od auta?!". Że zrobiło mi się gorąco to mało powiedziane! Popędziłam do toalety - nigdzie nie leżą. Podążam więc do Punktu Obsługi Klienta i pytam Panią czy ktoś nie oddał kluczyków, a Ona na to z uśmiechem: "A miały w sobie coś charakterystycznego?". Już wiedziałam, że to moje, bo mam doczepione do nich dwa breloczki. Kamień jaki spadł mi z serca słychać chyba było aż w Gdańsku. Dziękuję temu, kto te klucze znalazł i oddał. Bardzo dziękuję i wierzę, że ten dobry uczynek wróci do Pani/Pana z nawiązką!

Pobierz ten tekst w formie obrazka
17 maja 2013, 18:42 przez ~Lena | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
50
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
50
Opowiem Wam historie o najwspanialszym człowieku jakiego znałam.

Mój ojciec był lekarzem. Miałam 17 lat kiedy zginął w wypadku samochodowym.
Mimo, że minęło ponad 20 lat od jego śmierci, uwierzcie mi, do dziś spotykam ludzi, którzy opowiadają mi o tym, jak wspaniałym był człowiekiem. Powiecie: "Był lekarzem, więc jego obowiązkiem było pomagać ludziom... A poza tym pewnie za tę "pomoc" brał niezłe łapówki" Więc posłuchajcie...

O tym, że zostałam adoptowana dowiedziałam się w wieku 16 lat. To chyba najgorszy wiek na tego typu wieści, ale cóż, tak wyszło. Po pierwszym szoku jakoś to sobie "przetłumaczyłam" i nauczyłam się z tym żyć. Miałam normalny dom, kochających rodziców, brata z którym się wychowałam. Niczego mi nie brakowało, więc o co mieć żal do losu?

Pamiętam, miałam wtedy 26 lat, kiedy pewnego zimowego wieczoru odebrałam dziwny telefon. Dzwoniąca kobieta przedstawiła się imieniem i nazwiskiem, które nic mi nie mówiły. Barbara Jakaśtam wytłumaczyła gdzie mieszka i poprosiła o spotkanie. Chciała, żebym przyjechała do niej, bo musi ze mną porozmawiać. Zażądałam wyjaśnień, bo nie rozumiałam o co chodzi. Wtedy powiedziała: "Już dawno chciałam z Tobą porozmawiać, ale nie mogłam dopóki moja mama żyła." Coś mnie tknęło. Powiedziałam: "Ok, zaraz przyjadę."

Niewielka miejscowość kilka kilometrów od mojego miasta. Zwyczajne gospodarstwo. Gdy podjeżdżam zapala się światło na zewnątrz. Wychodzi po mnie mężczyzna w średnim wieku. Przedstawia się: "Stanisław, mąż Barbary", całuje w rękę, zaprasza do środka. Barbara, kobieta na oko z 10 lat starsza ode mnie stoi pośrodku kuchni z niepewną miną. Przez chwilę przyglądamy się sobie. W końcu wyciągam rękę, mówię głośno swoje imię. Ona na to, ze zna mnie lepiej, niż mi się wydaje, że wie o mnie prawie wszystko. I faktycznie... jest bardzo dobrze przygotowana do tej rozmowy. Wie ile mam lat, jaką szkołę skończyłam, za kogo wyszłam za mąż. Wie, że wiem, że byłam adoptowana. Wreszcie mówi wprost: "Myślę, że jesteśmy siostrami."

Zaczyna opowiadać o sobie, o trudnym dzieciństwie z przydomkiem "Najduch", o ciężkim życiu na wsi, spracowanych, już nieżyjących rodzicach, o ukochanej babci. Potem o tym jak założyła własną rodzinę, o mężu, o dzieciach. I w końcu o Nim. O "aniele stróżu" jej rodziny.

"Opiekował się nami wszystkimi, począwszy od babci, poprzez rodziców, mnie i męża, a skończywszy na naszych dzieciach. Babcia nigdy nie ufała żadnemu lekarzowi tak, jak Jemu, do szpitala pozwoliła się zabrać, tylko jak On powiedział, że jest to konieczne. Wielokrotnie bywał u nas w domu. Przyjeżdżał, badał i gadał, osłuchiwał i słuchał, stawiał bańki i nastawiał kości. Był na każde zawołanie, na każdą prośbę. Dawał skierowania do specjalistów, przepisywał lekarstwa, niejednokrotnie na swoje nazwisko, bo wtedy służba zdrowia nie płaciła za leki, a nam się nie przelewało. W ósmej klasie, jak miałam operacje wyrostka osobiście przyszedł na oddział dziecięcy, żeby dodać otuchy moim rodzicom, zapewnił, że będzie mnie operować Jego kolega i że wszystko będzie dobrze... no i było. Potem jak zaczęłam pracować, a rodzice już nie dawali sobie rady ze żniwami, bez żadnego problemu wypisywał mi i mojemu mężowi zwolnienia, byśmy mogli im pomóc. Prosił tylko, żeby mu nigdy nie "ściemniać" i nie udawać choroby. Mojemu najstarszemu synowi załatwił miejsce w klinice wojskowej, w mieście oddalonym o 100 km, jak mały miał zapalenie opon mózgowych, a najmłodszego wysłał do sanatorium w Rabce (co w tamtych czasach graniczyło z cudem). Zawsze uśmiechnięty, cierpliwy, bezinteresowny. Rozmawiało się z nim jak z kumplem, nie jak z "panem doktorem".

Wiesz Zosiu... myślę, że Twój ojciec wiedział, że jesteśmy siostrami. To dlatego zawsze pomagał mojej rodzinie. Nie wiem... może miał wyrzuty sumienia, że pozwolił nas rozdzielić, że nie wziął nas obu. A może chciał podziękować moim rodzicom, za to, że mnie przygarnęli..."

Barbara ze łzami w oczach wyciąga legitymacje ubezpieczeniowe, zaświadczenia, recepty, zdjęcia rentgenowskie, dokumenty. Wszystkie z pieczątkami i podpisami mojego Taty.

Dwa lata później poznałam moją biologiczną matkę. Okazałam się być jej jedynym dzieckiem.

Dlaczego więc mój Tata tak pomagał Barbarze i jej rodzinie?

To proste...
...bo mógł.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
19 listopada 2011, 7:49 przez zosiazile (PW) | Skomentuj (4) | Do ulubionych
Głosów
331
(w tym negatywnych:
13
)
plus Wspaniałe
318
Kilka dni temu wracałem z pracy tramwajem, byłem szczęsliwy ponieważ dostałem wypłatę. W potfelu troszkę ponad 3000 zł i karta bankomatowa, a na koncie też coś koło 2000 zł, no jadąc wpadłem na świetny pomysł, że kupię sobie kilka piwek i wypije w domu. Wszystko ok, wysiadam z tramwaju, pewnym krokiem idę do sklepu, wybrałem 4 żywce, podchodzę do kasy, kobieta dała mi rachunek i wtedy zobaczyłem, że nie mam portfela. Szukam po kieszeniach w plecaku po kilka razy i nie ma. Wyszedłem ze sklepu załamany 3000 gotówki i 2000 na koncie, a w portfelu pin do karty. Wszystko przepadło. Siedząc w domu paląc papierosa za papierosem słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram i widzę w nich pijaczka, żulika. Byłem bardzo zły i powiedziałem mu ze nie mam pieniędzy i niech spier***a do kogoś innego. Wtedy on powiedział, że znalazł mój portfel i przyszedł tu żeby mi go oddać. Byłem bardzo zdziwiony, gdy to usłyszałem, a opadła mi szczęka jak zobaczyłem, że cała kasa jest na miejscu. Podziękowałem mu kilka razy i zaproponowałem mu, że wezmę go na zakupy bo nie chciał ani grosza znaleźnego. Zabrałem go na zakupy i kupiłem mu jakies tam jedzenie no i wódkę oczywiście.
Morał jest krótki - ten kto nie ma nic albo mało, nie chce więcej kosztem czyjegoś nieszczęścia.
Do tej pory jak spotykam tego człowieka zawsze mu jakieś piwko albo coś do jedzenia kupię.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
13 grudnia 2011, 18:52 przez kuraxan (PW) | Skomentuj (1) | Do ulubionych
Głosów
225
(w tym negatywnych:
14
)
plus Wspaniałe
211
Przypomniało mi się pierwsze "starcie" z Panem Policjantem. Na szczęście zaliczał się do Wspaniałych i... posłuchajcie sami.

Praca wymaga ode
mnie częstych wyjazdów do innych miast. Wracam któregoś razu do domu, strasznie zła, głodna i zmęczona (znacie to uczucie, kiedy chcecie znaleźć się już w swoim łóżku i móc się wyłączyć? Właaaśnie...)
Zła, bo jakiś... pacan stuknął mi w autko na parkingu i rozbił szybkę od światła. Oczywiście uciekł.
Trudno, prosta droga, depnęłam nieco, żeby przyspieszyć, a tu zza górki suszareczka. W myślach zakotłowała mi się wiązanka, zęby zaczęły zgrzytać. Zjeżdżam na pobocze i zaczyna się... Przekroczenie prędkości (nie tak dużo, ale...), brak zapiętych pasów i ten nieszczęsny reflektor... Pan Policjant zaprosił do radiowozu i informuje, że musi zatrzymać dowód rejestracyjny (bo szybka...).
No łzy mi w oczach stanęły. Samochodu potrzebuję, a tu taki psikus.
Policjant popatrzył, nagle uśmiecha się i podając mi dowód mówi:
- Ale nie mogę zatrzymać dowodu, skoro go pani nie wzięła.
Tak, skończyło się na 50 zł za brak dowodu rejestracyjnego, zamiast kilku stówek.

Dopiero w samochodzie zauważyłam, że mam dwa papierki. Jeden z nieszczęsnym mandatem, a drugi z numerem telefonu. Na następny dzień zadzwoniłam i... niedawno minął nam rok razem.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
18 grudnia 2011, 21:51 przez LaviRezete (PW) | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
265
(w tym negatywnych:
9
)
plus Wspaniałe
256