Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Photo

Zamieszcza historie od: 17 grudnia 2015 - 5:03
Ostatnio: 17 marca 2018 - 4:08
  • Historii na głównej: 7 z 7
  • Punktów za historie: 125
  • Komentarzy: 43
  • Punktów za komentarze: 8
 
Jako chirurg pracuję w szpitalu w jednym z większych miast na Śląsku. Na naszym oddziale w jednej z sal leżą ofiary jednego z wypadków samochodowych - czołowa kolizja.
Na szczęście żadnych ofiar śmiertelnych jednak dwóch młodych kierowców mają obie nogi złamane w wielu miejscach - ogólnie długotrwała rehabilitacja nieunikniona.

Ważne jest aby po wypadku pacjent nie został sam - wiadomo szok powypadkowy itp no a poza tym ważne by w szpitalu nie siedzieć samemu - wbrew pozorom stan psychiczny jest czasem ważniejszy od samego problemu.
Na własnych oczach codziennie widzę ten wpływ:
Szczęśliwie obaj młodzieńcy (mają po 23 lata) praktycznie codziennie są odwiedzani przez swoje dziewczyny. Naprawdę gratuluję im nieustępliwości bo przejść przez naszą recepcjonistkę to kultura i sztuka :)
A efekt widziany jak na dłoni - kierowcy codziennie uśmiechnięci - zresztą pozwalam ich dziewczynom zostać kilka godzin dłużej niż przewidują godziny odwiedzin.
Wracają do siebie duuużo szybciej niż osoby bez codziennych odwiedzin - leżące dosłownie salę obok...
Gratuluję takich drugich połówek i życzę wam czytelnicy takich samych :)

Szpital :)

Pobierz ten tekst w formie obrazka
4 sierpnia 2012, 23:29 przez ~Chirurg | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
88
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
88
Opowieść będzie o cudownej ludzkiej bezinteresowności w obliczu piekielnej sytuacji.

Miesiąc temu u Męża mojej Siostry wykryto nowotwór złośliwy.

Za tydzień
idzie do szpitala, żeby przygotować się do operacji i naprawić szkody, które w jego organizmie wyrządzili do tej pory "lekarze specjaliści"...

Dwa dni temu w każdym razie M został poinformowany, że potrzebna jest krew i że dwie osoby muszą zdać, bo tyle mniej więcej będzie potrzebne do operacji. (Rodzeństwo M i ich rodziny to osoby w większości niezdolne do oddawania krwi z powodów takich jak cukrzyca, zakrzepica, niedokrwistość i kilka innych...)

Siostra zadzwoniła więc z prośbą do mnie. Odpowiedź oczywista padła jeszcze zanim zdążyła zadawać pytanie. Więc ja i ona to akurat dwie osoby. Dodatkowo mój Narzeczony wiedząc co się dzieje i że około pół roku temu moje wyniki nie były najlepsze zadeklarował pomoc, ale problem polega na tym, że jest za granicą i wróci dopiero 24 sierpnia, więc nie wiadomo czy zdąży.

Umówiłyśmy się, że pojedziemy dzisiaj.
Po lekkim śniadanku, godzina 8 rano, wsiadłyśmy w samochód i pojechałyśmy. W kolejce już czekało około 20 osób, ale nie szkodzi, mamy czas. Formalności załatwione, zgoda, ankieta, badanie krwi. Najpierw S, potem ja. O tyle o ile z Nią poszło szybko, tak ze mną panie Laborantki miały niezły problem. Otóż - nie dało się u mnie znaleźć żyły. Lewa ręka, potem prawa, obejrzane dokładnie, nawet na łokciach. Od zacisku ręka robiła się sina a ja traciłam czucie, ale nawet palcem nie dało się nic wymacać. W efekcie panie mówią, że nie mogę oddać krwi bo teraz mają ogromny problem, a co dopiero jak będzie mnie trzeba podłączyć do maszyny. Ja w ryk, proszę żeby pobrali ze stopy, że tam mam dużo grubych i widocznych! Ale nie, nie da rady. Stwierdziły niezdolność.

Spanikowałam. Krew jest potrzebna, a to nie jest akt miłosierdzia ale przymus! Muszę oddać i nie ma innej możliwości!

Przez cały czas były otwarte drzwi i kilka osób słyszało co się dzieje. Weszła pani Doktor i pyta dla kogo ma być oddawana krew, chlipię, że dla Męża tej oto Siostry. Na to nagle odzywa się chłopak ok 20 lat i mówi, że mamy się nie martwić, że on pójdzie i odda za mnie. Na to wstaje kolejny i mówi że on też. Łącznie zgłosiło się około sześciu osób. Wtedy już nawet nie wiedziałam, czy płaczę ze smutku czy z radości. Nigdy w życiu bym się nie spodziewała czegoś takiego...

Potem okazało się, że Siostra ma poziom hemoglobiny w wysokości 11.5g/dl, podczas gdy norma wynosi 12 i że od niej też nie mogą wziąć. Siostra wyszła od pani Doktor, usiadła i zaczęła znowu płakać. Naszą rozmowę podsłuchał chłopak siedzący obok. Zaproponował że też odda krew dla M i że zaraz przyjdzie jego kumpel to też mu powie. Po czym zaczął grzebać w kieszeni, wyciągnął paragon z Tesco i poprosił o zapisanie nazwiska. Później kiedy już wychodziłyśmy usłyszałam jak w rejestracji ktoś mówi "ja dla tego pana deklaruję"...

Ciągle na wspomnienie tej sytuacji mam w oczach łzy wzruszenia.

Nie wiem nawet czy w tym zamieszaniu podziękowałyśmy...

Jeżeli ktoś z Was, Waszych znajomych lub rodziny oddawał dzisiaj krew w CK w szpitalu w Głogowie i zgodził się oddać swoją dla Mariusza - chcę bardzo bardzo podziękować w imieniu całej rodziny. Żadne słowa nie wyrażą naszej wdzięczności.
Mariusz jest ojcem pięcioletniej Oli.
Może ta krew nie uratuje mu życia od razu, ale na pewno bardzo wiele ułatwi i sprawi, że znowu będzie miał siłę bawić się z dzieckiem.
Jeżeli ktoś z Was kiedykolwiek oddał krew, dziękuję w imieniu rodzin biorców, którzy być może tak jak my zostali zaskoczeni koszmarem choroby lub wypadku bliskiego człowieka.

Dziękuję!

Pobierz ten tekst w formie obrazka
10 sierpnia 2012, 18:50 przez Gox (PW) | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
120
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
120
Historia działa się, gdy miałam 13 lat. Słowem wstępu zanim coś pomyślałam już to robiłam i mówiłam.
Byłam z (s)iostrą
na zakupach. Ot zwykłe sprawunki typu ser ,chleb i kiełbasa. Mała miała 5 lat. Dobra wszystko kupione. Została reszta, liczę... wyszło 10zł. Mama mówiła, że reszta moja. Zdecydowałam się iść przez park i wstąpić z (s) do lodziarni. Idziemy, siadamy, zamawiam lody. Wszystko cacy. Nie do końca. Jemy lody, ja już skończyłam. Idę zamówić jeszcze jedną porcję i nagle słyszę ryk małej. Mówię panu sprzedawcy, że zaraz odbiorę. Biegiem do siostry i widzę jak jakaś (P)iekielna ok. 30 drze się na małą. Babka w typie plastik-fantastik. Przytoczę naszą rozmowę:
(j)a Co pani robi, czemu pani na nią krzyczy?
(p) Ta gówniara ukradła mojej córce loda!!! (teraz dopiero dostrzegłam na oko 7 letnią dziewczynkę obok)
(j) To niemożliwe, proszę pani. Sama jej kupiłam te lody.
(p) Ty (potok słów jaka ja p***a). Moja córka je jadła ty ****
(j)(nerwy mi puszczały) Mała czy to prawda?
(s) Nie, ta pani do mnie podbiegła i zaczęła krzyczeć. (widziałam jak dławi się łzami)
(j) Widzi pani to lód mojej siostry!
(p) Ty pie*** gówniaro to lód mojej Agatki. Spi****! To mojej córeczki!!! Złodziejki pie***!!!!
(ja) Mała daj mi tego loda. (szeptem)
Siostra bez słowa dała mi dyskretnie loda. Wtem znowu odzywa się pani.
(p) To moje wy złodziejki pie***!!! Ja znam waszego ojca!!
Niewiele myśląc (pisałam o tym na wstępie historii) wzięłam loda i wepchnęłam go piekielnej w twarz.
(p) Ty gówniaro!!!
Kończąc to zdanie wybiegła z parku bez CÓRKI!!
(c)órka Przepraszam, mama tak zawsze.
I wybiegła za matką.
Co w tym dobrego? Otóż pan sprzedawca widząc siostrę,mnie i całe zajście powiedział, że takie akcję są codziennie przez tą panią, a nam w ramach uspokojenia postawił duuuuuuużeee lody z polewą. I dzięki takim ludziom jak pan sprzedawca uspokoiłam się i moją siostrę. Dla pana sklepikarza DUŻE DZIĘKI!

lody kradzież wredna baba

Pobierz ten tekst w formie obrazka
10 sierpnia 2012, 18:21 przez ~robalek29 | Skomentuj (1) | Do ulubionych
Głosów
62
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
62
Działo się to w maju bieżącego roku, tzw. długi weekend. Było wtedy piekielnie gorąco.

W jednym dniu wybrałam się
do Biblioteki Sejmowej. Bez śniadania - co było bardzo nierozważne z mojej strony, bo zawsze kiedy nie zjem śniadania, jest mi potem słabo. Ale trochę się pooszukiwałam, że będzie ok.

Nie było.

Wracałam autobusem do domu. Ludzi tłum, ja stałam. Zmęczona i intelektualnie i fizycznie (wcześniej latałam od przystanku do przystanku, szukając połączenia prosto do dzielnicy).

Słaniałam się na nogach, przed oczami raz po raz mi ciemnieje, zaczyna mi brakować powietrza. No, kurna, zemdleję. Autobus, mimo że klimatyzowany, to miał pootwierane okna - nie komentuję tego, ale sama nie zamknęłam, bo byłam za bardzo skupiona na sobie.

Dzwoni mój narzeczony, ja mu mówię gdzie jestem i jak słabo się czuję. Szukam wzrokiem wolnego miejsca, szukam też osoby o miłym wyrazie twarzy, którą mogłabym poprosić o ustąpienie mi miejsca.

Znalazłam panią, siedziała najbliżej mnie i słyszała moją rozmowę telefoniczną.

W końcu wszelkie skrupuły odeszły, zapytałam rzeczoną panią, czy ustąpiłaby mi miejsca, bo okropnie się czuję. Pani od razu wstała, bez żadnego problemu, a ja zajęłam jej miejsce, dziękując.

Dochodzę do siebie, jest mi coraz lepiej. Autobus wydaje dźwięk, że zaraz się zatrzyma na przystanku. Spojrzałam w stronę drzwi i widzę panią, która ustąpiła mi miejsca. Zauważyłam wtedy, że kobieta trzyma w rękach wielkie reklamówki z zakupami. Kiedy prosiłam ją o ustąpienie miejsca, jakoś nie zarejestrowałam tego faktu.

Pani wysiadła, a mnie zaczęły brać wyrzuty sumienia - cholera, musiałam poprosić o zwolnienie miejsca kobietę, która miała najwięcej siatek w autobusie i której miejsce siedzące jak najbardziej się należało.

Czasami myślę o tej sytuacji i może ją wyolbrzymiam, ale dla mnie to był dowód na to, że są dobrzy ludzie. Dało mi to też taki pretekst do odwdzięczenia się za uczynione mi dobro.


P.S: Aj, załóżmy, ze ta pani czyta Wspaniałych: DZIĘKUJĘ PANI ZA USTĄPIENIE MIEJSCA, DAŁO MI TO WIĘCEJ NIŻ ODPOCZYNEK!

Pobierz ten tekst w formie obrazka
29 września 2012, 20:45 przez NotoriousCat (PW) | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
35
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
35
Trzy lata temu miałam poważny wypadek w wyniku którego musieli mi złamaną nogę poskładać do kupy operacyjnie i odłamy ustabilizować śrubą, którą można spokojnie używać do skręcania wersalek. W dodatku kończyna tak nieszczęśliwie połamana, że miałam rozwalony staw kolanowy (nasada kości piszczelowej rozleciała mi się i częściowo została zmiażdżona).

W efekcie tego o kulach poruszałam się bite pół roku. Któregoś dnia postanowiłam odwiedzić koleżankę. Mieszka w wieżowcu na dziewiątym piętrze... Pech chciał, że była awaria windy... Ja uparta postanowiłam wejść o kulach aż na dziewiąte piętro... Na piątym piętrze zwyczajnie ręce mi wysiadły (nie mogłam w ogóle stawać na chorą nogę, więc całe 65 kg masy ciała+5 kg ubrań i torebki z zawartością dźwigałam na rękach) i zziajana, zlana potem przystanęłam, żeby odpocząć tym razem na o wiele dłużej niż minutę-dwie, totalnie wyczerpana...
W pewnym momencie schodziło dwóch chłopaków na dół. Na oko w moim wieku... Gdy zobaczyli mnie, zapytali czy wszystko w porządku. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że tak i muszę chwilę odpocząć bo się zmęczyłam idąc na górę o kulach. Zapytali mnie na które piętro idę. Gdy odpowiedziałam, nawet mnie nie zapytali czy jakoś pomóc. Jeden z nich wziął mnie na ręce i zaczął wnosić po schodach a drugi powiedział, że się zamienić ma z nim w połowie drogi. I tak oto dwóch sympatycznych chłopaków pomogło mi, co bardzo wiele dla mnie znaczy. Tym bardziej, że zaczęłam już wątpić w to, czy dojdę na górę o własnych siłach.

Tacy ludzie jak ci sympatyczni sąsiedzi mojej koleżanki przywracają mi wiarę w ludzi i jestem bardzo wdzięczna za pomoc.

Podróż na 9 piętro o kulach pieszo.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
7 października 2012, 4:43 przez Carrotka (PW) | Skomentuj (1) | Do ulubionych
Głosów
75
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
75
Zdarzyło mi się to w drodze na wakacje - już w Chorwacji. Jechaliśmy sami autem z moją dziewczyną - ja byłem jedynym kierowcą. Droga z południa Polski trwała już jakieś 12 godz. kiedy zatrzymaliśmy się na parkingu przy chorwackiej autostradzie. Wysiedliśmy trochę odpocząć a w barze na parkingu kupiliśmy picie. Jako, że miałem spodenki bez kieszeni portfel nosiłem w ręce. Siedząc na ławce na parkingu obserwowaliśmy grupę "niemieckich" Turków - dokładnie całą rodzinę (kilka pokoleń)jadącą na trzy auta. W jednym z nich siedziało dziecko w fotelu kierowcy i zaparte o kierownice nogami wciskało klakson. Było to po takim czasie podróży dosyć denerwujące, więc z chamskim przekąsem stwierdziłem "pier.. ciapaći".
Jak się miało okazać zaraz życie dało mi nauczkę i pewnie dozgonnie nauczyło mnie szanować inne nacje. Wyjechaliśmy z parkingu - rozpędziłem się już do 140 km/h przejechałem ok 2 km kiedy moja luba zapytała się mnie czy mam portfel ? Moja mina bezcenna - zjechałem na pas awaryjny i biegiem w 37 stopniowym upale z powrotem na parking. Gdy przybiegłem byłem padnięty i błagałem w myślach aby portfel był na ławce na której go zostawiłem (miałem w nim wszystkie dokumenty - dowód osobisty, prawo jazdy, dokumenty auta, ubezpieczenie jakieś 70 euro). Gdy tylko wbiegłem na parking podlecieli do mnie wspomniani Turcy - skierowali mnie do grupki młodych mówiących po angielsku swoich krewniaków którzy znaleźli moją zgubę. Ci ze śmiechem wyciągnęli moje prawko z portfela porównali zdjęcie przykładając mi dokument obok głowy i oddali portfel. Chciałem im w zamian dać te 70 euro - odmówili - to chociaż po 5 euro na picie - zaśmiali się i życząc dobrej drogi pożegnali. Wracając z powrotem po pasie awaryjnym miałem serce w gardle ze zmęczenie i tego, że tak często określamy ludzi stereotypami krzywdzimy ich nie słusznie.
Jestem wdzięczny tym ludziom za pomoc w tamtej sytuacji i za zmianę mojego myślenia - dzięki Wam nie tylko nie miałem kłopotu na wakacjach ale także sprawiliście, że już nigdy nikogo nie ocenie z góry.

Portfel autostrada Turcy

Pobierz ten tekst w formie obrazka
18 października 2012, 14:40 przez ~Maciek | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
54
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
54
Miałam kiedyś psa - wspaniałe, kochane stworzenie. Pewnego wieczoru pies poczuł się źle - gorączka, wymioty, dreszcze... No to szybciutko do psiej przychodni. Tam okazało się, że "nasz" Weterynarz jest na wakacjach, ale były jego dwie asystentki. Dziewczyny zrobiły badania, najpierw podstawowe (które niewiele wykazały), potem coraz bardziej specjalistyczne. W końcu wstępna diagnoza - przewężenie jelita grubego (ma to jakąś bardziej fachową nazwę, ale już teraz jej nie pamiętam). Rokowania kiepskie, bez operacji ani rusz. No to szybko psa na stół (chyba już północ wtedy była).
Żeby się za długo nie rozpisywać - dziewczyny robiły co tylko w ludzkiej mocy. Kilkugodzinna operacja, pobranie i wysłanie wycinka do biopsji (wyniki niestety miały być dopiero po tygodniu), najlepsze dostępne lekarstwa, środki przeciwbólowe itp. Niestety - psa nie udało się uratować. Odszedł po trzech dniach po operacji. W życiu nie zapomnę, jak serdecznie dziewczyny się wtedy mną zajęły i z jakim szacunkiem traktowały psa również po jego śmierci.
Przez cały ten czas jak miecz Damoklesa wisiała nade mną kwestia zapłaty za to wszystko. Finansowo stałam wtedy bardzo kiepsko, praktycznie żadnych dochodów, a rachunek za operację, badania, leki itp. wyobrażałam sobie grubo czterocyfrowy. Liczyłam się z koniecznością sprzedania samochodu - stary i niewiele wart, ale może by wystarczyło. Jednak na pytania "To ile płacę" dziewczyny odpowiadały: "Jak pan doktor wróci, to się wszystko razem rozliczy".
Więc po ok. tygodniu wróciłam do lecznicy. Były już wyniki biopsji - rak. Pies nie miał żadnych szans. Mówię doktorowi: "mimo wszystko, warto było próbować. I dziękuję, że dziewczyny tak wspaniale się wszystkim zajęły". Pytam o rachunek. Weterynarz: "100 zł".
Zamurowało mnie. Próbowałam nawet oponować "Panie Doktorze, przecież to za mało". Wet tylko machnął ręką.
Nawet teraz, po kilku latach, dalej beczę opisując to wszystko.
Pani D., Pani A., Panie M. - dziękuję.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
28 października 2012, 9:47 przez ~IvyKat | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
97
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
97
Sezon grypowy sięgnął zasmarkanymi i zakasłanymi łapskami także i mojego rocznego synka. No cóż, taki klimat, siła wyższa.
Znając
olewcze i wyniosłe podejście personelu medycznego i pań z rejestracji do pacjentów w mojej przychodni dwa dni próbowałam go leczyć sama lekami dostępnymi bez recepty.
Gorączkę udało się zbijać, reszta objawów pozostała, zadzwoniłam więc do przychodni z samego rana, wierząc święcie, że jak zwykle spędzę na telefonie najbliższe przynajmniej dwie godziny słuchając tiiit tiiit tiiit, żeby dowiedzieć się, że "już nie ma numerków na dziś, proszę dzwonić jutro".
Zaskoczenie pierwsze - recepcjonistka odebrała już po trzecim sygnale, tak mnie to zszokowało, że się zawiesiłam, zapominając chwilowo, po co dzwonię.. Zaproponowała mi aż dwie godziny do wyboru, pytając czy wolę rano czy po południu. wow, och i ach!
Przed wizytą zmusiłam małego do snu, zjedzenia na zapas obiadku, zapakowałam jedzenie na drogę, picie, pieluchy, bo wiadomo, że 2-3h niewyjęte, bo to niby zapisy na godzinę, ale zawsze jest przynajmniej półtoragodzinne opóźnienie, bo lekarz się spóźni zaledwie godzinę, potem musi wypić kawę, pobiegać w tę i z powrotem po korytarzach...normalka.
W przychodni tłumy rodziców i dzieci właśnie w 90% takich w wieku 1-1,5 roku. Westchnęłam tylko, bo tego właśnie się spodziewałam, poczłapałam pod wyznaczony gabinet i rozglądając się w tłumie, rzuciłam pytanie "kto z państwa do gabinetu nr 2?", spodziewając się, że będę może dziesiąta. Zgłosiła się jedna pani, dosłownie jedna!
Weszła na 10 minut i potem my. Nigdy w kolejce do żadnego lekarza nie zeszło mi tak krótko ;)
Okazało się, że pierwszy raz w ćwierćwiecznej karierze tej przychodni zagnali do roboty wszystkich lekarzy pediatrów, więc te kłębiące się tłumy pacjentów były rozdzielone na 5 gabinetów.
Nigdy nie sądziłam, że pochwalę służbę zdrowia i to jeszcze w swojej własnej przychodni, ale piekielnie sprytnie mnie załatwili :)

przychodnia

Pobierz ten tekst w formie obrazka
20 stycznia 2013, 16:51 przez bena1209 (PW) | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
51
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
51
Mam dla Was historię. Z groźnym środkiem i szczęśliwym zakończeniem.

Jako trzynastoletni podlotek miałam wypadek w szkole. Na lekcji wych-fiz
grałyśmy z dziewczętami w piłkę nożną. Na hali, bo na zewnątrz cokolwiek za zimno. Wielką fanką halówki nie byłam, wolałam pograć w siatkówkę, ale doping z balkonów sprawiał, że chciało się grać:)
I wszystko zapewne poszło by gładko do samego dzwonka, gdyby nie ten nieszczęsny doping. I to, że wuefista wyszedł do ważnego telefonu. Jako, że przeciwna drużyna zaczęła przegrywać, chłopcy z balkonów gwizdać, a nauczyciela niet, harda kapitan przeciwników zaczęła popisy siły robić, bo techniki za grosz. Jak nie zakopie w ścianę, jak nie zamachnie potężnie nogą i piłki w sufit nie wykopie... no i wykopała. A, że na główkę mimo, że strata przyjąć chciałam, to mój pech. Bo rozpęd i siła za duże były. I LittleShiloh na parkiet zwaliły.
Na chwilę straciłam przytomność. Jak się ocknęłam zobaczyłam jednym okiem spanikowanego nauczyciela i rozwrzeszczane dziewczęta. Za chwilę i mnie się panika i rozwrzeszczanie udzieliły, bo oto na oko nie widzę. Nic nie boli, nic nie puchnie, ale nie widzę!
Nauczyciel żebym nie histeryzowała, bo mnie zamroczyło tylko, będzie dobrze. A że nie widzę?- Przejdzie za chwilę. Tyle, że nie przechodziło. Z pomocą przebrałam się i poszłam na następną lekcję. Na szczęście wychowawczyni po zrelacjonowaniu co zaszło wysłała mnie do przychodni za rogiem.
Lekarz rozłożył ręce, bo nie jego specjalizacja. I sprzętu żeby w ślepia zajrzeć nie posiada. Ale, że oko nie d*pa, po rodziców zadzwonił i skierowanie do przychodni sportowej wypisał.
Na miejscu przemiła okulista wykonała 3 szybsze testy i decyzja- zostaję na oddziale. Diagnoza- wylew krwi do siatkówki z zagrożeniem rozwarstwienia.
Na oddziale poruszenie, bo nastolatka to nieczęsty obrazek na okulistyce, gdzie średnia wieku 60+ i większość z kataraktą do opanowania. Uwija się przy mnie opiekun sali i 11 stażystów. I wkracza ON- ordynator. W kartę zagląda i stwierdza, że nic poważnego, zachowawczo leczymy, o kontakt tatusia prosi.
I tak kilka dni upłynęło na leżeniu, oddawaniu krwi, przyjmowaniu pigułek i zastrzyków. Prawym okiem zaczynałam widzieć zarysy osób i mebli.
W końcu wypis dostałam. Z zaleceniem zgłoszenia za 2 tyg na laseroterapię. Ordynator tatusiowi zasugerował, że przy odpowiedniej premii uznaniowej, tak 20tys pln, to zabieg od reki zrobimy. A jak nie to zaprasza za 14dni.
Kiedy pakowałam swoje rzeczy przy asyście taty do sali weszła stażystka, jedna z tych co tak koło mnie biegali. Niespokojnie rozgląda się na boki i pyta co ze mną dalej. Kiedy usłyszała, że powrót za 2 tyg na laser zbladła i wyszeptała mojemu tacie:
"Proszę Pana, tu się liczy każdy dzień, dziewczyna potrzebuje zabiegu już, teraz, inaczej może nigdy nie odzyskać w pełni wzroku! Laser stoi nieczynny już trzeci miesiąc i nic nie zapowiada żeby miał być naprawiony". Po czym naprędce napisała na karteczce nazwisko jakiegoś lekarza i zaleciła zadzwonić do niego jeszcze dziś.
Po przyjeździe do domu tata dzwoni i słyszy że mamy przyjechać z samego rana. Lekarz ogląda kartę, mruczy, wytrzeszcza oczy i robi groźne miny. Nie pyta skąd przyjeżdżamy, nie gada o rejonizacji, tylko robi USG oka. - zgadza się Pan na zabieg?-
Zgadza się. No to jazda, krople na rozszerzenie źrenicy, soczewka pod powieki i strzelamy. Po 5 min koniec. Tata wyciąga kopertę, a lekarz: "Panie, mój ojciec by się w grobie przewrócił jakbym od Pana pieniądze wziął. Jeszcze dniówka, góra dwie i nie miałbym co ratować."
Wypisał antybiotyki, jakieś wspomaganie, zalecił duże dawki rutinoscorbinu i leżenie w łóżku. W razie jakichkolwiek wątpliwości- dzwonić. I chciałby mnie obejrzeć za dwa tygodnie.
Finał- wszystko w idealnym porządku. Maleńka blizna po laserze, lekka wrażliwość na ostre światło poza tym- idealnie.
A wszystko zawdzięczam młodej stażystce i lekarzowi ze szpitala na drugim końcu województwa, który pokazał, że można być człowiekiem.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
21 stycznia 2013, 23:51 przez ~LittleShiloh | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
143
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
143
W połowie stycznia mieliśmy kolędę. Przyjęliśmy, w domu dwójka małych dzieci, poza tym czuliśmy taką potrzebę. Ksiądz, usłyszawszy, że nie mamy ślubu kościelnego (koszt, bagatela, 1200 pln) tylko cywilny (120 pln, niemała różnica...), zaoferował się, że da nam ślub kościelny w sobotę (!) za dwa m-ce, za darmo.
Oczywiście się zdecydowaliśmy, teraz za półtora m-ca biorę ślub kościelny. Będzie bez wesela, nie stać nas przy dwójce maluchów. Nie szkodzi. Wróciła mi wiara w kler...

kościół

Pobierz ten tekst w formie obrazka
11 lutego 2013, 0:34 przez ~martus29 | Skomentuj (3) | Do ulubionych
Głosów
119
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
119