Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Photo

Zamieszcza historie od: 17 grudnia 2015 - 5:03
Ostatnio: 17 marca 2018 - 4:08
  • Historii na głównej: 7 z 7
  • Punktów za historie: 125
  • Komentarzy: 43
  • Punktów za komentarze: 8
 
Będzie długo o służbie zdrowia. Ale warto

Tytułem wstępu 10 kwietnia 2009 roku (Wielki Piątek) miałem wypadek w pracy-spadłem z
wysokości ok. 7 m na kostkę betonową. Skutki:połamana w kilku miejscach miednica, dwa nadgarstki rozwalone w drobny mak i złamana prawa kość łokciowa. Całe szczęście, że kręgosłup cały.
I teraz do rzeczy. To jaka opieka medyczna mnie spotkała(w sensie pozytywnym) od momentu przyjazdu ratowników medycznych, poprzez całe leczenie w szpitalu i późniejszą rehabilitację jest nie do uwierzenia.

Ratownicy byli naprawdę z powołania, obchodzili się ze mną tak delikatnie jak najbardziej mogli gdy mnie zbierali z ziemi i później gdy byłem transportowany do Szpitala Wojewódzkiego w Gorzowie Wlkp. Cały czas z uśmiechem, pytaniami czy mniej boli, jak mi jeszcze pomóc i zapewnieniami, że będzie wszystko dobrze. Nie muszę mówić, że ból był nie do opisania, pomimo wpakowania sporej ilości morfiny. W trakcie jazdy dwa razy poprosiłem, żeby się zatrzymali, żebym mógł się inaczej ułożyć(mniejszy ból) - oczywiście no problem. Najbardziej rozwalił mnie tekst kierowcy, że pojedzie okrężną drogą żeby mnie mniej bolało, a i tak będzie szybciej bo na krótszej trasie to zaj*biste dziurska, koleiny i wyboje i musiałby dużo wolniej jechać.

Kolej na lekarzy. Odział ortopedyczny ww. szpitala. Od samego początku profesjonalna opieka. Leżałem na oddziale miesiąc czasu. W ciągu tego czasu przeszedłem 4 operacje zespolenia miednicy, nadgarstków oraz kości łokciowej.
Codziennie przez ten miesiąc na obchodzie szczegółowe oględziny, czy wszystko ok., wyczerpujące odpowiedzi na pytania i wątpliwości i to wszystko z uśmiechem, poczuciem humoru. Jakby to byli ludzie, którzy nie mają złych dni. Po prostu szok. Dodatkowo w trakcie dnia gdy tylko jakiś lekarz przechodził obok sali zawsze wszedł spytać jak się czuję, czy nie potrzebuję przeciwbólowych itp. Normą było, że na wieczornym obchodzie rzucali hasło :
- Dajcie mu coś twardszego, niech się chłopak wyśpi, co ma cierpieć:)
A to w jaki mnie poskładali dowiedziałem się w późniejszym terminie od mojego rehabilitanta ale o tym za chwilę.

Pielęgniarki. W szoku jestem jak czytam na piekielnych o zachowaniu sióstr. W moim przypadku było zupełnie odwrotnie.
Byłem zdany na siostry, unieruchomiony leżałem i nic nie mogłem przy sobie zrobić, nawet się napić. Pielęgniarki były na każde moje zawołanie(wtedy, gdy nie było przy mnie mojej żony czy mamy, wypadek wydarzył się w Słubicach, a ja mieszkam w Małopolsce czyli jakieś 500 km), wystarczy, że tylko zawołałem i siostra już była przy mnie, czasami aż mi głupio było. Nie będzie zaskoczeniem, że zawsze uprzejme,z uśmiechem i dobrym humorem ani razu odburknięcia itp. I to wszystko przez tyle czasu. Hitem było jak pewnego razu ok. godz. 23 była jeszcze przy mnie moja mama. Już się miała zbierać do hotelu, a Siostra do niej żeby została, a jak się będzie chciała położyć to przygotuje dla niej miejsce w innej sali, akurat pustej. Mama, że nie, nie będzie robić problemu, a ona jaki problem, tyle, że rano pościel zmieni.Ogromny szacun.

Rehabilitanci. W lipcu udałem się na rehabilitację do Tarnowskich Gór, ośrodek REPTY( Dziękuję z tego miejsca dyrektorowi ośrodka. Przyjechałem na wózku, a wyszedłem po miesiącu o własnych siłach, bez kul-szok, szok, szok.
Rehabilitant(przełożony innych) u którego byłem na oddziale jak zobaczył zdjęcia rtg-urazy i poskładanie powiedział tylko-mistrzostwo świata, że chyba nie operowali mnie w Polsce...
Gdy tylko przychodziłem po zabiegach na ćwiczenia, przez cały czas(ok. 2 g) stał nade mną, liczył serie i nadzorował czy prawidłowo ćwiczę. Sam się dziwię, że mu tak zależało...
Fakt, że sam chciałem i dawałem z siebie wszystko... czego nie można powiedzieć o innych pacjentach:/. Może to dlatego, że widział jak bardzo mi zależało.
Efekt taki, że odzyskałem pełną sprawność ruchową.

Bardzo jestem wdzięczny tym wszystkim osobą z:
-Pogotowie ratunkowe w Słubicach
-Szpital Wojewódzki w Gorzowie Wlkp.
-Ośrodek Rehabilitacyjny REPTY w Tarnowskich Górach
-Szpital Powiatowy w Oświęcimiu

Pobierz ten tekst w formie obrazka
17 sierpnia 2011, 15:36 przez ~xandmar | Skomentuj (5) | Do ulubionych
Głosów
545
(w tym negatywnych:
14
)
plus Wspaniałe
531
Tytułem wstępu, jestem tak zwanym kolporterem - roznoszę ulotki. I praktycznie codziennie spotykam się z wrednymi/niemiłymi/chamskimi osobami - łatwo się domyślić dlaczego. Gro tych ludzi stanowią starsze panie - tu już nie wiem dlaczego ale to fakt.

Ta historia też będzie o starszej pani (zdrowo ponad 80 babinka miała). Jednak ta okazała się pod każdym względem wyjątkowa. Było około 12, dzień gorący, bez śniadania (nie jadam) robię klatkę taką w której skrzyneczki na listy są na pół piętrze, więc trzeba wbiec na górę. Wrzucam makulaturę, a za mną się otwierają drzwi (te na dole), i wychodzi Pani. Po może sekundzie/dwóch dosłownie powalił mnie nieziemski zniewalający zapach. Babcia niosła coś w talerzu ale przykryte drugim talerzem, co by nie wystygło. Minęła mnie i puka do drzwi piętro wyżej (a ja z racji, że stoję w pół piętrze wszystko widzę). Najwyraźniej nikogo nie było więc Babcia wraca. To ja do niej:
[J] - Jaki zniewalający zapach.
[B] - (niezrozumienie) ??
[J] - No bardzo ładnie pachnie to co Pani tam niesie.

I w tym momencie Babcia podnosi talerzyk ten z góry i mówi, żebym się poczęstował. Ja (skromnie wychowany), aż mi się głupio zrobiło, mówię, że starszej Pani nie będę objadał i grzecznie odmawiam, a ona idzie w zaparte, poczęstuj się, ja że nie, bo brudne łapska mam (ulotki nieźle brudzą), i w ogóle. Ona dalej swoje, praktycznie we mnie wmusza, no to ja nieśmiało jednego placuszka wziąłem, i trzymam żeby go ciut ochłodzić bo strasznie gorący. Nawet nie zdążyłem go ugryźć a Babcia mówi:

[B] - A masz dziewczynę?
[J] - Nie nie mam, proszę Pani
[B] - To masz i weź drugi co by do pary było.

I tak zjadłem a potem... bite 10 minut przegadaliśmy na klatce. I nie miałem żalu, że przez to dłużej mi robota zejdzie bo z babcią się rozmawiało wspaniale, o ludzkiej znieczulicy, o tym, że brak miłości, że trzeba o siebie dbać (tak jak ona chciała sąsiadce placuszki zanieść), sąsiadami się interesować, a nie w 4 ścianach siedzieć. SUPER kobieta. Dzięki niej miałem cały dzień wspaniały humor. I wręcz chodziłem z bananem na twarzy.

Klatka schodowa.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
18 sierpnia 2011, 7:48 przez karolkotowicz (PW) | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
391
(w tym negatywnych:
19
)
plus Wspaniałe
372
To moja pierwsza historia tutaj. Dodaję ją, bo bardzo utkwiła mi w pamięci.
Kiedyś jeszcze za czasów podstawówki (mam obecnie
20 lat) udzielałam się w szkolnej bibliotece, zanosiłam książki na półki, doradzałam itp. Pewnego dnia Pani bibliotekarka poprosiła mnie i koleżankę, żebyśmy chodziły z puszką koło szkoły i zbierały pieniążki dla PCK, w zamian dając świąteczne karteczki. Wtedy przydarzyły się dwie historie.

1. Zauważyłyśmy żebrzącą kobietę z małą dziewczynką. Kartek miałyśmy pod dostatkiem, więc postanowiłam dać dwie karteczki dziewczynce. Jej uśmiechnięta i rozpromieniona twarz utkwiła mi w pamięci bardzo. Jej mama podziękowała bardzo, a sama dziewczynka przyszła i przytuliła się.

2. Miałyśmy z koleżanką już wracać, bo zaczynały się nasze lekcje, kiedy pewien pan w bardzo podeszłym wieku podszedł i wrzucił do puszki 150 zł... Ja i koleżanka stałyśmy w osłupieniu. Kiedy się ocknęłam pobiegłam za panem, żeby dać mu karteczkę, wtedy on powiedział: "Nie, dziękuję Ci bardzo dziewczynko, ja nie potrzebuję, wystarczy, że mogę komuś pomóc w Święta".

Rzadko spotykałam, nawet do tej pory takich uczynnych ludzi jak ten Pan, którzy sobie odejmą, żeby innym lepiej się żyło i takich jak ta dziewczynka z matką, które żebrały na ulicy. Może to być dla niektórych nic niezwykłego, ale chyba na zawsze zapamiętam tą uśmiechniętą buzię, która przed sprawieniem radości w postaci zwykłej karteczki świątecznej była wcześniej przygaszona i smutna...

Zbiórka PCK

Pobierz ten tekst w formie obrazka
20 sierpnia 2011, 1:17 przez kaczka90 (PW) | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
182
(w tym negatywnych:
14
)
plus Wspaniałe
168
Jasne jest, że jak klient jest zadowolony, to chętnie wróci do sklepu po zakupy. Jednak standard obsługi klienta na Amazonie (UK) jest wręcz nie z tej planety.

Na gwiazdkę 2010 otrzymałam w prezencie czytnik elektroniczny Kindle, flagowy produkt Amazonu. Fantastyczna rzecz dla studentów, wygodna, komfortowa. Ni stąd ni zowąd po dwóch dniach Kindle przestał reagować, nie chciał się uruchomić, robił to tylko po restarcie i podłączeniu do sieci. No klapa, drugi dzień świąt (Boxing Day), a ja już nie mam zabawki.
Wchodzę na stronę Amazonu, szukam informacji do obsługi i ku mojemu zdziwieniu ukazuje się opcja do podania domowego nr telefonu. Za chwilę oddzwania DO MNIE(!) przemiły pan z obsługi z idealną angielszczyzną, życzący wesołych świąt - było to około 21:00.

Tłumaczę na czym polega problem, że prezent, że po ledwo dwóch dniach już nie działa. Pan z obsługi szalenie ubolewał i przepraszał (jakby to jego wina była. Poprosił o wykonanie dwóch czy trzech standardowych testów i maksymalnego naładowania baterii Kindla. Nie pomogło, więc kolejne wyrazy współczucia. Zostałam poinformowana, że w ciągu 24h dostanę nowego Kindla, a starego odbierze kurier na ich koszt. W mailu dostałam link do etykiety zwrotnej, którą miałam nakleić na pudełko z popsutym urządzeniem i zostawić w umówionym miejscu.

O 23:00 dostaję maila, że nowy Kindle już został nadany kurierem...Popsuty został zabrany w południe, a nowiutki Kindle dotarł do mnie o 18:00 następnego dnia. Jestem w szoku do dziś - to nie pierwszy raz kiedy jestem tak przemiło zaskoczona obsługą na Amazonie. Oby tak dalej!

Amazon (UK)

Pobierz ten tekst w formie obrazka
22 sierpnia 2011, 14:51 przez ~Lailah20 | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
155
(w tym negatywnych:
17
)
plus Wspaniałe
138
Jestem kurierką.
Mieszkam i pracuję w miejscu, gdzie zimy są... okropne. Śnieg po pas, mrozy do -30 stopni (przynajmniej
tak było w zeszłą zimę), a więc i praca o tej porze roku ciężka.
Dzwonię do klienta z pytaniem, czy jest w domu i czy ma przygotowaną dość dużą sumę do zapłaty. Pan na to, że ma i podjedzie na stację benzynową, na co przystałam z chęcią - zaoszczędziłam sporo czasu.
Czekam na stacji tupiąc w swojej rzucającej się w oczy żółto-czerwonej kurtce, mokre od śniegu spodnie natychmiast zamarzają, w końcu klient się pojawia. Nie wychodząc z auta przekazałam mu paczkę, wzięłam podpis i pieniądze. Moja dłoń wędruje do kieszeni w celu wydania reszty, aż tu nagle:
[K]lient - Proszę nie wydawać, reszta dla pani.
[J]a (w niemałym szoku) - Ale to dwadzieścia parę złotych.
[K] - No tak, proszę zatrzymać.
[J] - Nie dość, że sam pan przyjechał po paczkę, to jeszcze chce mi pan dać taki duży napiwek? Jest pan pewien?
[K] - Tak, będzie pani miała na ciepłą kawę, taki mróz dzisiaj...
To był mój pierwszy taki duży napiwek, w dodatku upewniłam się, że inni nie są obojętni na czyjeś starania.

DHL

Pobierz ten tekst w formie obrazka
25 sierpnia 2011, 0:28 przez Kurierka (PW) | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
197
(w tym negatywnych:
11
)
plus Wspaniałe
186
Nie będzie to może porywająca historia, ale uważam, że każdy z szanownych Państwa powinien wiedzieć, iż wśród tak zwanych "żuli, meneli" itp, bardzo często zdarzają się jednostki nieprzeciętne, na prawdę pokrzywdzone przez los.

Historia działa się ubiegłej zimy na dworcu PKP w Skierniewicach, mam dosyć głupią tendencję, że gdy wybieram się w dłużą podróż to zawsze przyjeżdżam na dworzec 30-40 minut przed odjazdem...

Po zakupieniu biletu przechadzałem się głównym hallem naszego pięknego dworca (a dworzec na skalę polski mamy nieprzeciętnie czysty i zadbany) i zaczepił mnie takowy "żul".
Chciał 50groszy na jedzenie. Ja natomiast wybierałem się do baru na hamburgera i zaoferowałem mu, że jak chce to niech się pofatyguje ze mną kupie dwa hamburgery.
(Mój piekielny plan był nastawiony na sprawdzenie tego Pana, na jakie to on "jedzenie" zbiera, ku mojemu zdziwieniu, w jego oczach pojawił się błysk jak w oczach dziecka które dostanie zaraz upragnioną od miesięcy zabawkę.
Spytał: "ale czy to nie będzie dla Pana wstyd?!"
Ja: "przecież obaj jesteśmy ludźmi, to czego mam się wstydzić?"
Zabrałem gościa na hamburgera i wtedy nieśmiało aczkolwiek treściwie powiedział, że od paru lat nie mógł znaleźć pracy, a jego były dom to istne piekło, bo żona i synowie w wieku dorosłym, to czysty alkoholizm. Wybrał życie bezdomnego, bo nie mógł już wytrzymać, niestety, żadnej pomocy ze strony naszych państwowych "organów pomocowych" nie dostał.
Gdy ja już się zacząłem zbierać, szczęka mi opadła, facet nie tyle podziękował za posiłek, co stanowczo nalegał abym szukał go jeśli tylko będę miał w zanadrzu jakiś remont lub coś, bo on pracował przy tym przez wiele lat i będzie wdzięczny za każdą robotę.

Dodam tylko, że od gościa nie było czuć ani alkoholu ani papierosów... po prostu prawdziwy przykład osoby skrzywdzonej przez los. Ja, ani nikt znajomy niestety remontu ostatnio nie prowadził, więc i nie miałem po co go szukać, ale wierzcie mi, że instynktownie wiem, że ten Pan na prawdę potrzebował pomocy i oprócz głupiego hamburgera za 4,50zł prawdopodobnie dawno nie dostał pomocnej dłoni. Tymczasem MOPS z tego co widzę wspiera ochoczo prawdziwych meneli z dzielnicy nędzy, tylko dlatego że narobili bachorów. Ale na wódkę zawsze jest...

Pobierz ten tekst w formie obrazka
26 sierpnia 2011, 3:36 przez kpaxian (PW) | Skomentuj (1) | Do ulubionych
Głosów
419
(w tym negatywnych:
14
)
plus Wspaniałe
405
Założyłam konto tylko po to, by przedstawić trzy osoby, które moim zdaniem zasłużyły na miano „Wspaniałych Ludzi”, które w pewnym momencie mojego życia pojawiły się w nim i pomogły zmienić jego bieg.

W dzisiejszej historii o lekarzu, a właściwie Lekarzu.

Od wielu, wielu lat choruję na depresję. Paskudztwo przypałętało się po tragicznych wydarzeniach w dzieciństwie, ale do rzeczy.

Po ukończeniu studiów mój stan na tyle się pogorszył, że trafiłam na oddział antydepresyjny w jednym z polskich szpitali psychiatrycznych. Tam właśnie poznałam ową lekarkę. Była – i nadal jest – ordynatorem tegoż oddziału, tytułów przed nazwiskiem nie chce mi się wymieniać. Na początku bałam się jej – sprawiała nieprzyjemne wrażenie ponieważ była bardzo „szorstka” w obyciu. Jednak czas spędzony w klinice pozwolił mi zobaczyć jakim jest człowiekiem.

Tak naprawdę to ona poznawała pacjentów, to ona poświęcała godziny, by dojść do przyczyn stanu, z powodu, którego znaleźliśmy się na oddziale.

Oto pierwszy lepszy przykład jej bezinteresowności:

Na niedzielną Mszę mogliśmy wychodzić do kaplicy tylko pod opieką personelu. Zawsze na dyżurze było dość „obstawy” i któraś z pielęgniarek mogłaby pójść. Dla wielu chorych – często starszych osób – ta Msza miała olbrzymie znaczenie, ale wiele z pielęgniarek po prostu wolało siedzieć i „spijać” kawki, w ten spokojny dzień, gdy nikt z szefostwa nie patrzył im na ręce. Pani Doktor, o której piszę doskonale orientowała się w grafiku, a ponieważ nie chciała/mogła (?) wywierać nacisku na pielęgniarki odnośnie Mszy - sama (TAK SAMA, W SWÓJ WOLNY DZIEŃ – POMIMO POSIADANIA RODZINY - MĘŻA I DZIECI), przyjeżdżała i zabierała całą grupkę. Często późnym wieczorem w jej gabinecie paliło się światło, bo jeszcze ktoś chciał coś...

Nie chcę przedłużać, więc przejdę dalej.

Wyciągnęła mnie z tego silnego rzutu, postanowiłam leczyć się dalej u niej prywatnie. Okazało się, że prowadzi też prywatną praktykę, dwa razy w tygodniu. Trochę się bałam – cóż – dobra jest, ale z czegoś musi żyć, wykosi mnie równo. Mówi się trudno, wolę więcej zapłacić i mieć pewność, że swoje zdrowie "daję" we właściwe ręce. Pierwsza wizyta i moment którego każdy trochę się boi :
-"Ile płacę?" (mój portfel zbiera siły na odpowiedź). No i słyszę...
- "60 zł" (słownie sześćdziesiąt złotych). Lekko oszołomiona wyciągam pieniądze (jej adiunkci – a więc doktoranci pracujący na oddziale - kasują, przyjmując prywatnie, nie mniej niż 100). A więc wyciągam kasę i słyszę burkliwe:
– Ale Pani nic nie płaci.
Cóż, oczy robią się coraz większe – mówię dukając:
- Ale, hmm, przecież Pani Doktor, tak nie można, jak ttttoo, przecież...
Przerywa mi ten sam burkliwy głos
- Pracy jeszcze Pani nie ma, jak Pani znajdzie, to będę brała – i szczery uśmiech.

Pracę znalazłam, ale do dzisiaj Pani Doktor przyjmując mnie burczy, że nic nie płacę. Z tego, co wiem, nie jestem jedyną taką osobą, na którą w kwestii płacenia Pani Doktor "burczy". Zna doskonale sytuację każdego pacjenta, w końcu na wizytach mówimy o wszystkim i od wielu nie bierze, albo bierze symboliczne 20, 30, 40 złotych. Tak, więc w tym gabinecie stawki są ruchome. Niestety są osoby, które nadużywają tej finansowej otwartości...

Ponieważ moja depresja ma trudny przebieg i od pamiętnego pobytu w szpitalu minęło już 10 lat Pani Doktor dała mi swój nr komórki – mogę dzwonić o każdej porze, z czego – przyznam szczerze, musiałam kilkakrotnie korzystać.

Mogłabym napisać tutaj jeszcze wiele, ale nie chciałoby się Wam już czytać. Kiedy łapie mnie niewiara w ludzi, smutek i zwątpienie przypominam sobie o światełku, które gdzieś w jednym gabinecie się świeci, o burkliwym głosie i jasnych oczach Lekarza, który nie minął się ze swoim powołaniem...

Pobierz ten tekst w formie obrazka
28 sierpnia 2011, 13:05 przez zwyczajna (PW) | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
349
(w tym negatywnych:
13
)
plus Wspaniałe
336
Witam! Tak czytam te historie i postanowiłam, że też coś dodam.
Zaczęło się to wszystko jakieś półtora roku temu. Jak
zwykle w szkole byłam w wiele rzeczy zaangażowana, ale nie miałam w domu komputera, więc bardzo często zarywałam przerwy i niektóre lekcje i w bibliotece załatwiałam wszystkie ważne sprawy, które musiały być wykonane komputerowo. No i tego pamiętnego dnia poszłam po coś do Pani Dyrektor, a Ona na końcu mówi do mnie, że do niczego mnie to nie zobowiązuje, ale Ona próbuje załatwić mi komputer. Szok totalny i euforia. Mijały tygodnie, miesiące, ale Pani Dyrektor nie zapomniała. Dzwoniła gdzie się dało, prosiła, aż doszła do takiego momentu, że stwierdziła, że sama mi kupi ten komputer! Na szczęście nie musiała. W ostatnie ferie zimowe odebrałam wspaniały komputer z Caritasu w Toruniu. Pod koniec tego wszystkiego dowiedziałam się, że w tym wszystkim brał udział również mój niezastąpiony katecheta Ksiądz Kazimierz. Naprawdę BARDZO im dziękuję! Tym wpisem chciałam pokazać, że nie każdy nauczyciel i dyrektor jest straszny. Zdarzają się jeszcze wspaniali ludzie nawet w szkolnictwie.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
29 sierpnia 2011, 13:25 przez ~Aga16 | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
221
(w tym negatywnych:
23
)
plus Wspaniałe
198
Do tej pory byłam bierną czytelniczką piekielnych i wspaniałych, ale postanowiłam to zmienić. Będzie o gościnności pewnej Gaździny i pewnego Górola.
Otóż w mojej miejscowości tata poznał owego Górola. Był to początek wakacji. Rodzice już zaczynali planować wakacyjny wyjazd, jak zwykle w góry. Gdy ów Górol się o tym dowiedział, zaprosił nas do siebie... Dodam jeszcze, że w skład naszej rodziny wchodzą:
- Rodzice.
- Ja (ot zwykła nastolatka).
- Siostra trzyletnia (powiedzmy Ewa).
Na początku nie chcieliśmy mu się zwalać, ale okoliczności nas do tego zmusiły. Otóż za późno zaczęliśmy szukać kwatery i w efekcie nie było już wolnych miejsc, więc tata zadzwonił do tego Górola. Ku naszej radości propozycja była aktualna, data przyjazdu została omówiona, pozostało odliczać dni do upragnionych wczasów.
Warunki jakie zastaliśmy tam zasługiwały na 5 gwiazdek. Do dyspozycji mieliśmy 3 pokoje, sypialnia rodziców, sypialnia moja i Ewy oraz pokój "gościnny" (tam były szafa, wersalka, fotele, ława itp.). Pani Gaździna robiła zakupy na śniadanie i wieczorem zawsze można było liczyć na ciepły posiłek, a Ewa wieczorem "dostawała" mleczko świeżutkie od krówki Gospodarzy. Więc w gruncie rzeczy mieliśmy zapewnione posiłki, chociaż obiady zazwyczaj jedliśmy na mieście. Kiedy Ewa chciała pooglądać Tv, Pan Góral przyniósł do naszego pokoju telewizor. Pierwszego dnia nie mogłam znaleźć szczoteczki, więc Pani Gaździna znalazła szczoteczkę nieużywaną, którą mieli gdzieś w swoich zapasach. Codziennie wieczorem mieliśmy nagrzaną wodę. Ale najważniejsze dla nas było to, że panowała tam rodzinna atmosfera. Ewa się dzięki temu szybko zaaklimatyzowała. Byliśmy traktowani jak rodzina, wieczorami dorośli sobie siedzieli i gadali na luzie. W imieniu moim, rodziców i Ewy dziękujemy bardzo za gościnę i życzmy Błogosławieństwa Bożego. Bóg zapłać.

PS1. Kiedy mój tata próbował im zapłacić za kwaterę, coby chociaż zrekompensować "przejedzone" przez nasz pieniążki, nie chcieli ich przyjąć.
PS2. Nie jesteśmy rodziną ani nic, a znamy się zaledwie od ok. pół roku.
PS3. Było jeszcze parę innych sytuacji świadczących o gościnności owych "Gospodarzy", ale wtedy historia byłaby dwa razy dłuższa. Jeśli Wam się spodoba, to opiszę te inne zdarzenia. Miłego czytania.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
29 sierpnia 2011, 3:31 przez ~Freska | Skomentuj (1) | Do ulubionych
Głosów
254
(w tym negatywnych:
17
)
plus Wspaniałe
237
To były nasze początki w Anglii. Żyło się dość skromnie, a nawet bardzo skromnie, bo z jednej pensji utrzymać 4-osobową rodzinę nie było łatwo, mimo, że mieszkaliśmy na pokoju. Wnioski na benefity złożyliśmy, ale na to czeka się miesiącami, a nawet i dłużej. W domu, w którym wynajmowaliśmy pokój mieszkał jeszcze młody chłopak i starsza pani z córką. Pewnego dnia pani (powiedzmy) Teresa, zapytała nas, czy chcielibyśmy jakieś zabawki dla dzieci (2 synków, wówczas w wieku 1 i 2,5 roku), bo ona ma znajomą w pracy, której o nas opowiadała i ta znajoma ma jakieś zabawki po swoich dzieciach, którymi się już nie bawią. Oczywiście chcieliśmy, bo z Polski zabraliśmy dosłownie po jednej zabawce, a na nowe nas nie było stać. Po jakimś czasie, znajoma tej pani Teresy, Gosia, poprosiła o spotkanie. Zaprosiliśmy ją na kawę. Okazało się, że jesteśmy w podobnym wieku i nasze dzieci też! Porozmawiałyśmy sobie o życiu w UK, o naszej sytuacji, o dzieciach itp. Wywarła na nas wszystkich bardzo miłe wrażenie. Dwa dni później dostałam telefon od Gośki, z pytaniem, czy może nas znów odwiedzić. Gdy zobaczyłam ją w progu domu, po prostu oniemiałam - Gośka i jej mąż obładowani torbami z zakupami i z uśmiechami na twarzy stwierdzili, że byli na zakupach i zrobili też trochę dla nas! Były tam produkty spożywcze, słodycze i owoce dla dzieci, ale też komplet naczyń, sztućców, kilka garnków, toster, miski kuchenne i kilka podobnych rzeczy. W bagażniku mieli jeszcze łóżeczko dla naszego młodszego synka. Oczywiście, nie wzięli od nas za to wszystko ani pensa! Byliśmy naprawdę wzruszeni i szczęśliwi. Dzięki nim nasz start na obczyźnie był o wiele łatwiejszy. Nigdy nie zapomnę tego, co dla nas zrobili "obcy ludzie"!

Pobierz ten tekst w formie obrazka
3 września 2011, 22:54 przez ~nightnurse | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
409
(w tym negatywnych:
12
)
plus Wspaniałe
397