Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Opowieść będzie o cudownej ludzkiej bezinteresowności w obliczu piekielnej sytuacji.

Miesiąc temu u Męża mojej Siostry wykryto nowotwór złośliwy.

Za tydzień
idzie do szpitala, żeby przygotować się do operacji i naprawić szkody, które w jego organizmie wyrządzili do tej pory "lekarze specjaliści"...

Dwa dni temu w każdym razie M został poinformowany, że potrzebna jest krew i że dwie osoby muszą zdać, bo tyle mniej więcej będzie potrzebne do operacji. (Rodzeństwo M i ich rodziny to osoby w większości niezdolne do oddawania krwi z powodów takich jak cukrzyca, zakrzepica, niedokrwistość i kilka innych...)

Siostra zadzwoniła więc z prośbą do mnie. Odpowiedź oczywista padła jeszcze zanim zdążyła zadawać pytanie. Więc ja i ona to akurat dwie osoby. Dodatkowo mój Narzeczony wiedząc co się dzieje i że około pół roku temu moje wyniki nie były najlepsze zadeklarował pomoc, ale problem polega na tym, że jest za granicą i wróci dopiero 24 sierpnia, więc nie wiadomo czy zdąży.

Umówiłyśmy się, że pojedziemy dzisiaj.
Po lekkim śniadanku, godzina 8 rano, wsiadłyśmy w samochód i pojechałyśmy. W kolejce już czekało około 20 osób, ale nie szkodzi, mamy czas. Formalności załatwione, zgoda, ankieta, badanie krwi. Najpierw S, potem ja. O tyle o ile z Nią poszło szybko, tak ze mną panie Laborantki miały niezły problem. Otóż - nie dało się u mnie znaleźć żyły. Lewa ręka, potem prawa, obejrzane dokładnie, nawet na łokciach. Od zacisku ręka robiła się sina a ja traciłam czucie, ale nawet palcem nie dało się nic wymacać. W efekcie panie mówią, że nie mogę oddać krwi bo teraz mają ogromny problem, a co dopiero jak będzie mnie trzeba podłączyć do maszyny. Ja w ryk, proszę żeby pobrali ze stopy, że tam mam dużo grubych i widocznych! Ale nie, nie da rady. Stwierdziły niezdolność.

Spanikowałam. Krew jest potrzebna, a to nie jest akt miłosierdzia ale przymus! Muszę oddać i nie ma innej możliwości!

Przez cały czas były otwarte drzwi i kilka osób słyszało co się dzieje. Weszła pani Doktor i pyta dla kogo ma być oddawana krew, chlipię, że dla Męża tej oto Siostry. Na to nagle odzywa się chłopak ok 20 lat i mówi, że mamy się nie martwić, że on pójdzie i odda za mnie. Na to wstaje kolejny i mówi że on też. Łącznie zgłosiło się około sześciu osób. Wtedy już nawet nie wiedziałam, czy płaczę ze smutku czy z radości. Nigdy w życiu bym się nie spodziewała czegoś takiego...

Potem okazało się, że Siostra ma poziom hemoglobiny w wysokości 11.5g/dl, podczas gdy norma wynosi 12 i że od niej też nie mogą wziąć. Siostra wyszła od pani Doktor, usiadła i zaczęła znowu płakać. Naszą rozmowę podsłuchał chłopak siedzący obok. Zaproponował że też odda krew dla M i że zaraz przyjdzie jego kumpel to też mu powie. Po czym zaczął grzebać w kieszeni, wyciągnął paragon z Tesco i poprosił o zapisanie nazwiska. Później kiedy już wychodziłyśmy usłyszałam jak w rejestracji ktoś mówi "ja dla tego pana deklaruję"...

Ciągle na wspomnienie tej sytuacji mam w oczach łzy wzruszenia.

Nie wiem nawet czy w tym zamieszaniu podziękowałyśmy...

Jeżeli ktoś z Was, Waszych znajomych lub rodziny oddawał dzisiaj krew w CK w szpitalu w Głogowie i zgodził się oddać swoją dla Mariusza - chcę bardzo bardzo podziękować w imieniu całej rodziny. Żadne słowa nie wyrażą naszej wdzięczności.
Mariusz jest ojcem pięcioletniej Oli.
Może ta krew nie uratuje mu życia od razu, ale na pewno bardzo wiele ułatwi i sprawi, że znowu będzie miał siłę bawić się z dzieckiem.
Jeżeli ktoś z Was kiedykolwiek oddał krew, dziękuję w imieniu rodzin biorców, którzy być może tak jak my zostali zaskoczeni koszmarem choroby lub wypadku bliskiego człowieka.

Dziękuję!

Pobierz ten tekst w formie obrazka
10 sierpnia 2012, 18:50 przez Gox (PW) | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
120
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
120

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…