Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Photo

Zamieszcza historie od: 17 grudnia 2015 - 5:03
Ostatnio: 17 marca 2018 - 4:08
  • Historii na głównej: 7 z 7
  • Punktów za historie: 125
  • Komentarzy: 43
  • Punktów za komentarze: 8
 
Witam wszystkich bardzo serdecznie!

Moja Historia zdarzyła się 12 lat temu.

Wyjechałam za granicę za chlebem ale tak wyszło że
bardzo szybko poznałam kogoś i się zakochałam. Zaszłam dosyć szybko w ciążę i musiałam zamieszkać z rodzicami ukochanego. Co przeżyłam nie będę tutaj opowiadać bo nie o tym ma opowieść. Wytrzymałam dwa lata poniżania i maltretowania psychicznego. Pewnego dnia powiedziałam dość! Spakowałam dziecko i siebie i wyszłam z domu. Pojechałam do miasta z myślą że pójdę do opieki społecznej i tam mi pomogą. Przeliczyłam się, wszystko było pozamykane. Nie wiedziałam co robić,a jak nie wiesz co robić to idziesz do kościoła i tak też zrobiłam. W kościele było kilka osób w tym TA WSPANIAŁA KOBIETA która mnie uratowała. Zobaczyła że płaczę i podeszła do mnie. Zapytała co się stało. Odpowiedziałam tyle na ile potrafiłam ,a było to tylko kilka słów. Kobieta ta gdzieś zadzwoniła i za kilka minut wzięła mnie,moje dziecko i to co miałam ze sobą i zawiozła nas gdzieś,gdzie jak powiedziała nam pomogą. Okazało się że był to dom "Samotnej Matki"
Otrzymałm potrzebną pomoc,pokoik dla mnie i dziecka i pieniądze na początek dopóki nie stanę na nogi. Wspaniałe były też pracownice tego domu,które się nami zajęły i pomogły w krótkim czasie dojść do siebie. Po kilku miesiącach dostałam mieszkanie,ukończyłam kurs języka i mogłam już sama zadbać o moje dziecko i siebie. Tym osobom,które mi pomogły,dziękowałam już ale chciałam jeszcze tutaj publicznie im podziękować i podzielić się z wami tym co mnie spotkało!

Pobierz ten tekst w formie obrazka
23 września 2016, 8:28 przez sokbananowy (PW) | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
0
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
0
Witajcie. 8 stycznia tego roku na zawsze zapadnie mi w pamięci. Wtedy chyba Bóg zesłał całe dobro jakie miał dla mnie na resztę życia Historia wydarzyła się w Krakowie w sklepie Lidl na os.Strusia. W tym okresie moja rodzina miała bardzo ciężką sytuacje finansową, mąż stracił prace i ledwo wystarczało nam aby wiązać koniec z końcem nie mówiąc już, aby móc spełnić jakieś zachcianki naszych pociech. Wybrałam się na większe zakupy razem z dziećmi. Wszystkie zakupy z kalkulatorem w ręku, żeby się nie przeliczyć przy kasie. Zachodzimy do kasy wykładam produkty. Ważne dla historii, za mną w kolejce ustawił się jakiś młody chłopak ni ewiem ok 20 paru lat rozmawiający przez telefon używając czasem niecenzuralnych słów za tym chłopakiem była starsza kobieta wielce zbulwersowana zachowaniem chłopaka który przeklinał ( gdy to robił ewidentnie ściszał głos Babcia jak na niego nie huknie ty taki owaki na cały głos( tak solidnej wiązanki dawno nie słyszałam) młody człowiek nie specjalnie się tym przejął i rozmawiał dalej, w miedzy czasie pani kasjerka skończyła kasować nasze zakupy i o zgrozo zabrakło mi ponad 15 zł nie wiedziałam co powiedzieć musiałam odłożyć co było dla dzieci jak widziałam ich twarze aż mi serce pękało. I wiecie co babcia zaczęła komentować to w stylu " Jak plebs nie ma pieniędzy to niech bachorów pier... sobie nie robi i w domu siedzi". Myślałam że się tam zaraz rozpłaczę i wtedy ten chłopak skończył rozmawiać bez słowa dał kasjerce 20 zł do zakupów na które mi właśnie brakowało odwrócił się w stronę babci i rzekł" No i tu pani marnuje energię na darcie ryja ze wszyscy poje,ani tylko pani biedna nie szczęśliwa bo 3 min dłużej w kolejce postoi żal mi cię kobieto masz smutne życie" Mniej więcej taki był sens tego co powiedział. Byłam w takim szoku i tak zamurowana że nie wiedziałam co powiedzieć i nie zauważyłam jak ten chłopak w między czasie spakował swoje i moje zakupy! Zapytał czy pomóc nieść mi to bo widzi ze bardzo ciężkie. Totalnie byłam zdezorientowana całą sytuacja odpowiedziałam tylko tak dziękuje. W drodze ochłonęłam i zaczęłam mu bardzo mu dziękować i nie wiem jak mu się odwdzięczę. Stwierdził tylko cyt"spoko nie ma tematu". Zaczęliśmy ot po prostu rozmawiać opowiedział ze własnie jest na urlopie,ze gdzieś tam w Norwegii pracuje, że za chwile jedzie do Warszawy do dziewczyny za nim wyleci.Ja mu coś tam powiedziałam o swoich problemach, że maż stracił pracę i tak dalej że ogólnie ciężko. Wyniósł nam zakupy do samej góry strasznie mu podziękowałam chciałam oddać mu te 20 zł bo mieliśmy jeszcze coś w domu tylko stwierdził, niech pani lepiej dzieciom coś kupi ciesze się ze mogłem jakoś pomóc i wiecie że nawet nie wiem jak miał na imię? Na tym sytuacja mogła by się zakończyć ale... Następnego dnia jakoś po południu ktoś zapukał do drzwi. Zobaczyłam przez wizjer nikogo nie było ale pod drzwiami coś leżało. Matko jak to zobaczyłam po prostu się z mężem poryczeliśmy. 5 ogromnych siatek! Kosmetyki, żywność mało tego były tam też zabawki dla naszych dzieci boże naprawdę nie wierzyłam w to co się dzieję. Staliśmy tak z mężem jak osłupieni. Wtargaliśmy te siatki. W jednej z nich była karteczka z informacja " Generalnie moje życie nie było różowe z powodu matki. Niech pani będzie cudowna dla swoich dzieci. Pieniądze są i były u państwa w rodzinie też się polepszy. Życzę powodzenia K."
Ludzie ja naprawdę sądzę ze to chyba Bóg zesłał tego młodzieńca na naszą drogę BARDZO CI DZIĘKUJEMY NIGDY SIĘ ZA TO NIE WYWDZIĘCZYMY!!!. Najgorsze jest to że nie wiemy jak on ma na imię i czy w ogóle to przeczyta ale jeszcze raz bardzo dziękujemy. Do tej pory nie wierze że istnieją tacy ludzie. Przepraszam że tak bardzo się rozpisałam ale to po prostu jest niesamowite! Mam nadzieję że los ci tę dobroć wynagrodzi z nawiązką. Jeszcze raz serdecznie ci dziękujemy mamy nadzieje że to przeczytasz jesteśmy wdzięczni do końca życia.

lidl kraków nieznajomy

Pobierz ten tekst w formie obrazka
30 marca 2014, 17:46 przez ~bezimienna | Skomentuj (3) | Do ulubionych
Głosów
203
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
203
Założyłam specjalnie konto bo przypomniała mi się cudowna sytuacja jaka mnie spotkała. Znaczy ten dzień nie był cudowny i moje życie nie było wtedy cudowne. Miałam problem z alkoholem, młoda dziewczyna, która ciągle pije do nieprzytomności. Tego wieczoru jakoś mi odbiło byłam już tak zalana że po prostu odłączyłam się od moich znajomych i pobiegłam w stronę pierwszego lepszego tramwaju. Potem jechałam autobusem i chyba przysypiałam na ramieniu jakiejś obcej osoby o zgrozo... pamiętam to jak przez mgłę. Wylądowałam w zupełniej obcym rejonie miasta, siedziałam na przystanku i płakałam. Rozmawiałam cała zaryczana z moją przyjaciółką przez telefon chociaż biedula za bardzo nic nie rozumiała aż podszedł do mnie jakiś chłopak i zapytał co się dzieje. Zaczęłam opowiadać mu swoją historię życia o tym jaki to świat zły, faceci jacy źli, że mnie zgwałcili kiedyś, że on pewnie też będzie chciał mnie skrzywdzić, ale nie skrzywdził a wręcz przeciwnie pijaniutką i nie ogarniającą niczego za bardzo mnie odwiózł taksówką pod sam dom i zapłacił taksówkarzowi. Wprowadził mnie do budynku i poczekał aż winda odjedzie na górę. Nawet nie jestem pewna czy podziękowałam mu tak serdecznie jak na to zasługiwał. Jeśli to czytasz wiedz, że dziękuję i że być może uratowałeś mnie i moje życie. Jesteś moim aniołem.

pomoc alkohol taksówka chłopak

Pobierz ten tekst w formie obrazka
29 października 2016, 2:58 przez tfusia (PW) | Skomentuj (1) | Do ulubionych
Głosów
0
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
0
Witam serdecznie.

Zacznę od tego, że dziękuję wszystkim wspaniałym ludziom, których Bóg postawił na mojej drodze życiowej w ciągu ostatnich
dwóch lat. Wszystkich nie sposób wymienić, ale nie czujcie się w żaden sposób pominięci. Jesteście głęboko w moim sercu. Dziękuję Wam. A w szczególności moim rodzicom, szefowej w pracy, koleżance Ewelinie i Aniołowi o imieniu Mariola. A teraz do rzeczy.

Mam 34 lata. Nie jestem zamożny ale też nie biedny. Mam własne mieszkanie po dziadkach i zarabiam minimum krajowe. W zasadzie to wszystko. Nie mam nawet samochodu. Ale biorąc pod uwagę sytuację innych ludzi, moje życie to bajka. A w zasadzie stało się bajką przez rzeczone dwa lata. Wcześniej to był koszmar i piekło. Upadłem bardzo nisko i sięgnąłem dna. Każdy z nas ma swoje własne pojęcie dna. I niektórzy muszą go sięgnąć, żeby móc się odbić. Szkoda tylko że tak niewielu ludziom się to udaje. Na szczęście mi się udało. Tekst będzie długi a i tak nie do końca opiszę wszystko. Nie zdołam. Postaram się jednak najlepiej, jak mogę. No to jedziemy.

Na dno którym już wspomniałem, ściągnąłem się sam. Na własne życzenie. Rozwinęła się bowiem u mnie choroba alkoholowa na przestrzeni lat. Od zawsze piłem dużo. Piłem po to żeby się upić. Moi znajomi szli do domów a ja szukałem dalszych okazji do napicia się. Nigdy nie miałem hamulca. Budziłem się w różnych dziwnych miejscach. Dzień zaczynałem od piwa albo od kielicha. W domu miałem zawsze jakiś zapas alkoholu na "suche dni". Inni to widzieli i zwracali mi uwagę, że za dużo piję, ale gdzież tam! Ja nie widziałem problemu. Żadnego. Dla mnie wszystko było cacy.

W pewnym momencie przekroczyłem bardzo cienką i niewidoczną linię, zza której się już nie wraca. Jest się alkoholikiem. Do końca życia. Być może niepijącym, tak jak ja teraz, ale zawsze.

Tak więc piłem. Dużo, często, długo. Czasem tydzień, czasem dwa tygodnie nie trzeźwiałem. Wpadłem w błędne koło beznadziei i zaprzeczania. Że nie mam problemu, że mogę z tym skończyć, kiedy tylko zechcę. To trwało kilka lat. Ludzie i bliscy się ode mnie odwrócili, nie miałem nikogo. Nawet dziewczyny. I nic dziwnego, no bo która zdrowa na umyśle kobieta chce być z pijakiem?

Nawet rodzice, których jestem jedynym synem, nie mieli ochoty przebywać w moim towarzystwie więcej, niż to absolutnie konieczne. Ludzie na ulicy odwracali wzrok, udawali, że mnie nie widzą lub zbywali. Kłamałem na każdym kroku, stałem się drażliwy i agresywny. Na każde słowa, które mi się nie podobały reagowałem nerwowo, krzykiem i wzburzeniem. Swoim bliskim dawałem tak popalić, że głowa mała. Krzywdziłem ich na każdym kroku, dochodziło do rękoczynów. Koszmar. Pracę, którą miałem, straciłem przez alkohol, bo zaczynałem popijać w pracy a nawet upijać się.

Utrata pracy to był cios, który pociągnął za sobą łańcuszek zdarzeń, które tak na dobrą sprawę uratowały mi życie. Bez tego nie byłoby mnie tu i teraz. Zapił bym się na śmierć.

A zaczęło się to tak, że wziąłem sobie wolne w pracy i zacząłem pić. Sam w swoim mieszkaniu, które przypominało melinę. I dla mnie wtedy to było super. Niczego mi nie brakowało i miałem święty spokój. Ale przesadziłem, bo wolne się skończyło, był ranek, ja nadal pijany i śmierdzący, jak gorzelnia a tu trzeba iść do pracy! Nie poszedłem. Myślałem że "oj, jakoś to będzie. Wymyślę jakąś ściemę. Jestem przecież mistrzem ściemy i zawsze mi się udaje".

Tego samego dnia zadzwonił telefon. To była szefowa i pytała gdzie jestem i dlaczego nie ma mnie w pracy. Po moim głosie i bełkotliwie artykułowanych słowach nawet chomik by się domyślił. Stwierdziłem, że skoro i tak nie miałem do czego wracać, to mogę balować dalej. Więc w tamtym momencie mnie to ucieszyło. Znowu miałem święty spokój i mogłem kontynuować picie. Liczyło się tylko to. Pomyślałem : "A co tam! Znajdę sobie inną robotę! Ja mogę wszystko!". I zabawa trwa. Trwała jeszcze jakiś czas.

Ale nic nie trwa wiecznie. Zaczęła mi się kończyć kasa. I coraz częściej popadłem w myśli depresyjne. Tego ostatniego wieczoru będąc po kolejnej flaszce wódki stwierdziłem, że życie jest do bani, ja jestem do bani i to wszystko nie ma sensu. Postanowiłem ze sobą skończyć.

Pamiętam, jak przez mgłę, gdy w pijackim zaślepieniu metodycznie wszystko przygotowywałem, ubierałem się, lałem gorącą wodę do wanny. W końcu wszedłem i podciąłem sobie żyły na przedramionach. Nie wiem, ile to trwało. Może sekundy? Może minuty? Kiedy jednak zacząłem "odpływać" i słabnąć, coś mnie nagle poraziło. Jak prąd. Coś kazało mi ostatkiem sił wyjść, paćkając krwią wszystko dookoła i wezwać pomoc. Nie wiem, co to było. Może strach i przerażenie? Może resztki zdrowego rozsądku? Może Bóg? A może wszystko to po trochu? Teraz jest to nie ważne. Bo dzięki temu żyję.

Nie wiedziałem, gdzie mam telefon, ale komputer był włączony i zobaczyłem, że jeden z kolegów który mieszka blok obok jest dostępny na czacie. Na wpół przytomny z przepicia i utraty krwi z wysiłkiem napisałem, co zrobiłem. W tym czasie pod fotelem zrobiła się już kałuża krwi. Przybiegł i wezwał pogotowie. Dziękuję Paweł, stary! Uratowałeś mi życie. W znaczeniu dosłownym.

Potem rzeczy potoczyły się bardzo szybko. Zostałem pozszywany, podpięty pod worek z krwią, do szpitala wezwano rodziców i jak wystarczająco mogłem się już ruszać, zostałem wypisany do domu. Ale nie do mojego domu, gdzie czekała na mnie wódeczka i browary. Tylko do rodziców. Pod klucz. Zabrali mi wszystko,co miałem przy sobie: resztki pieniędzy, dokumenty, włącznie z ubraniami, które miałem na sobie. Żebym nigdzie nie mógł wyjść. To było najgorsze dochodzenie do siebie, jakie pamiętam. Nie wiem, ile trzeźwiałem. Ale długo. Cały się telepiąc, oblewając potami, prosząc, błagając o choćby kieliszek wódki, wrzeszcząc, klnąc pod nosem na wszystko, wszystkich i na cały świat. Rodzice jednak byli niewzruszeni. Kiedy przeszło mi, bo zauważyłem, że nic nie wskóram, gdy pojąłem, że prawie otarłem się o śmierć, kiedy przyszły przemyślenia, że życie mi się zawaliło na głowę a jednak żyję nadal i nawet nie mam na opłaty za mieszkanie... zacząłem ich błagać o inny rodzaj pomocy. Żeby wysłali mnie do jakiegoś specjalisty, psychologa, psychiatry, do wariatkowa, żeby zrobili cokolwiek. Niech mi ktoś pomoże, bo ja tak dłużej nie mogę.

Rzeczywiście umówili mi psychiatrę w trybie ekspresowym. Wciąż się telepałem, trząsłem i miałem dreszcze, ale ten lekarz-anioł przepisał mi leki, które stosuje się przy odstawieniu alkoholu. Jakieś antydepresanty, zestaw witamin i mikroelementów, coś tam jeszcze. I kazał odpocząć. Ważne, że leki podziałały błyskawicznie. Tak jakby podziałała wtedy setka wódki. Przestałem się trząść, dreszcze i poty ustąpiły, głowa przestała pękać i świat przestał wirować przed oczami. Czułem się słabo, ale dobrze, znośnie. Po kilku dniach, przy następnej wizycie zalecił odwyk. Stwierdził nawet, że to konieczne. Byłem wtedy w stanie zrobić wszystko. Bo wiedziałem, że rodzice i życie dają mi ostatnią szansę. Zgodziłem się - bez wahania zapisałem się na odwyk. Była to najmądrzejsza decyzja w moim życiu. Dziękuję panu bardzo, panie doktorze.

Na odwyk trzeba było czekać dwa tygodnie. Warunkiem przyjęcia było utrzymanie absolutnej abstynencji przez ten czas. Tego warunku moi rodzice mieli zamiar dotrzymać za wszelką cenę. Nadal byłem u nich w mieszkaniu pod kluczem i brałem leki. Działały kojąco. Rzadkie wyjścia na zewnątrz były zawsze w obecności któregoś albo obojga rodziców. Wszędzie byłem wożony, abym nigdzie po kryjomu nie mógł kupić sobie alkoholu. A chęć miałem przeogromną. Nie udało mi się. Dotrwałem w trzeźwości do dnia przyjęcia na terapię. Dziękuję Wam Mamo i Tato, że do końca nie straciliście wiary we mnie, dziękuję za to, że trwaliście tak mocno w swoich postanowieniach w tych najbardziej przykrych chwilach jedynie dla mojego własnego dobra.

Odwyk trwał 6 tygodni w całkowitej izolacji od świata zewnętrznego. Z perspektywy czasu mogę go określić jako bezpieczną przystań dla tych, którzy chcą, naprawdę chcą zaznać spokoju. Ale w każdym porcie są wichrzyciele, rozrabiaki, awanturnicy. Są też sztormy i burze. Jest jednak dobrze. Pod warunkiem, że jest się tam po to, by zdrowieć. Ja chciałem. Zrobili tam ze mną niesamowite rzeczy. Rozebrali mi psychikę na kawałeczki i dali do rąk "masz, teraz to sobie poukładaj". Pewne rzeczy przychodziły łatwiej, inne trudniej. Najtrudniejsza była akceptacja, kim się jest, co się robiło, jaki oddźwięk na innych ludziach mają nasze czyny. Szok. Nauczyłem się doceniać życie, szanować ludzi i ich historię. A historie niektórych z nich powodowały, że jeżył się włos na głowie. Dziękowałem Bogu za to, że nie byłem na ich miejscu. Choć wcale nie byłem i nie jestem religijny, dziękowałem Bogu. Coś musi przecież istnieć. Coś, co nad nami sprawuje pieczę. Bo przecież mogłem się znaleźć tam, gdzie byli ci ludzie. Opatrzność jednak czuwała nade mną i postawiła mi tych wszystkich alkoholików na drodze, abym mógł zmądrzeć i opamiętać się. Na szczęście nie było jeszcze za późno. Dziękuję Wam ludzie, dzięki Wam przejrzałem na oczy. Dziękuję pani Justyno. Jest pani Aniołem. Sesje z panią przez łzy, szlochania i zgrzyty zębami bardzo wiele mi dały. Gdyby nie pani, to wszystko nie dotarło by do mnie. To jakim byłem złym człowiekiem i ile krzywd wyrządziłem. Pani mi to uświadomiła. Dziękuję po stokroć.

Życie po odwyku było inne. Trudne. Stary ja musiał odejść. Musiałem stać się zupełnie nowym człowiekiem. Pora była zmienić towarzystwo, nawyki, sposób odnoszenia się do innych, plan dnia. Trzeba było zmienić wszystko. Miałem momenty zwątpienia i słabości. Ale nie napiłem się ani raz, ani kropli. Odliczałem dni abstynencji na kalendarzu, skreślając każdy kolejny dzień, jak więzień w celi. Nadal to robię, ale już rzadziej. Co kilka tygodni i obecnie mam blisko 800 dni abstynencji. Chodziłem na terapię indywidualną co czwartek. Próbowałem mitingów AA ale stwierdziłem, że ta wspólnota to jednak nie mój konik. Dziękuję wszystkim anonimowym alkoholikom. Z pewnością coś wyniosłem z tych mitingów. Na początku trzymały mnie one w pionie, kiedy sam jeszcze byłem chwiejny. Dziękuję za Wasze opinie i rady. Dziękuję mojemu indywidualnemu terapeucie panu Jurkowi. Wyszedłem dzięki panu "na ludzi" i naprawdę nasze sesje bardzo dużo mi dają. Dzięki nim nadal trzymam kurs.

Po wyjściu z odwyku ludzie nadal mi nie ufali. Niewielu z nich wiedziało, że w ogóle byłem na terapii. Rodzice nadal patrzyli na moje samodzielne poczynania dnia codziennego z nieufnością. Potrzebny był czas, żeby to zmienić, a ja byłem bardzo zmotywowany.

Tak więc co każdy czwartek chodziłem do indywidualnego terapeuty, o którym już wspomniałem. Było tak przez kilka miesięcy bezrobocia. W końcu znalazłem pracę. Czasem wypadło, że nie mogłem odwiedzić terapeuty. Cóż, takie życie. Ale ta praca to było moje pierwsze, poważne, osobiste zwycięstwo. Powoli zacząłem stawać na nogi i wierzyć we własne siły. W pracy tej poznałem koleżankę, która okazała się być jedną z najrówniejszych babek, jakie tylko mogą być.

Rzeczona praca trwała tylko 6 miesięcy, co z góry było nam zapowiedziane. Ale obiecałem sobie, że przepracuję do końca i nie dam plamy. Więc znowu za pół roku czekało mnie szukanie roboty i pewnie jakiś czas na bezrobociu. Tak się jednak nie stało, bo ludzka dobroć nie zna granic.

Otóż poznana koleżanka to dziewczyna niesamowicie obrotna i na cztery kopyta jest kuta. A przy tym to świetna kumpela. Okazało się, że zaraz po wygaśnięciu jej umowy z obecną firmą, przechodzi ona do innej pracy. Już ma zaklepane. Jej umowa kończyła się miesiąc wcześniej, niż moja. Traf chciał, że jej nowa praca, to ta sama firma z której ja rok temu wyleciałem przez alkohol i szefowa mnie doskonale pamięta. A jakże by inaczej! Takiego giganta trudno zapomnieć! Jaki ten świat mały.

Tak więc kończyła mi się umowa a ja miałem jeszcze urlop do wykorzystania. Wziąłem go więc na sam koniec, bo nie chcieli mi za niego zapłacić. Nagle po kilku dniach pobytu na przymusowym urlopie zadzwonił telefon. Od razu poznałem ten głos. To była moja dawna szefowa. Zapytała, czy chcę wrócić? Zatkało mnie chwilowo, ale zaraz dostałem banana na gębie i odparłem, że jasne o ile tylko istnieje taka możliwość!

Okazało się, że moja niedawno poznana super-koleżanka wstawiła się za mną u szefowej. Powiedziała, że nie piję, że byłem na terapii i że pracowaliśmy razem przez kilka miesięcy i sprawdziłem się jako dobry, odpowiedzialny współpracownik i nic nie można mi zarzucić. Tym oto sposobem po roku odzyskałem pracę, w której pracuję nadal. Już od ponad roku. Dziękuję Ci Ewelina, jesteś Aniołem którego Bóg postawił mi na drodze i jesteś świetną, równą kumpelą. Życzę Ci wszystkiego co najlepsze. Również pani dziękuję, szefowo. Za zaufanie i dobre serce, za wiarę we mnie i za drugą szansę. Nie zawiodę pani drugi raz.

Dzięki wcześniejszej pracy i tej odzyskanej mocniej stanąłem na nogi. Ludzie wokół dowiedzieli się, że nie piję już. Zaczęli na mnie przychylniej patrzeć, zyskałem mnóstwo nowych znajomych, zacząłem zajmować się dawnym hobby i pasją, dzięki której poznaje się kolejnych wspaniałych ludzi, zaczęło mi wyraźnie zostawać więcej pieniędzy w portfelu, zakupiłem sobie mnóstwo rzeczy i sprzętów, umeblowałem mieszkanie, które nie wygląda już jak melina. Dzięki Ludziom-Aniołom osiągnąłem tak wiele! Dziękuję!

Ale to jeszcze nie koniec! Najlepsza jest wisienka na torcie!

Kilka miesięcy temu w pracy zacząłem się żalić jednemu ze współpracowników na samotność i na to, że nie radzę sobie z kobietami. Powiedział, że jeśli w prawdziwym życiu nie potrafię, to żebym spróbował przez internet. Jest wiele par które poznały się w ten sposób i są szczęśliwe. Faktycznie, sam znałem wiele takich związków. Pomyślałem sobie a raz kozie śmierć. Trzeba się przełamać. Dziękuję Ci Jacek za ten pomysł, gdyby nie TY nie poznałbym nigdy mojej przyszłej żony.

Zarejestrowałem się więc na jednym z portali randkowych. Poznałem tam Kobietę-Anioła. Moją Mariolę. Jesteśmy razem już 4 miesiące i jest wspaniale. Mamy plany, żeby się pobrać. Zaręczyny są tuż tuż. Pierścionek zaręczynowy i obrączki już się robią u złotnika. Znalazłem miłość. Nareszcie. Zawsze miałem kompleksy i uważałem się za kogoś mało atrakcyjnego dla płci przeciwnej. Ta kobieta zmieniła to myślenie. Jest tak przepiękna, że dawny ja o takiej kobiecie mógł tylko marzyć. Nigdy bym się nie zdobył na odwagę podejścia do niej na ulicy i flirtowaniu czy podrywie. Po prostu stwierdził bym zwyczajnie, że u takiej laski nie mam szans. Ale jest. Jest! Nie mogę momentami w to uwierzyć. Dziękuję Ci Mariolu za to że jesteś. Za to, że mnie akceptujesz takim, jakim jestem, pomimo moich wad i niedoskonałości. Dziękuję Ci za to, że chcesz być moją żoną i matką moich dzieci. Za to, że dzięki Tobie z nadzieją, radością i ekscytacją patrzę w przyszłość i chcę iść z uśmiechem przez życie. Kocham Cię i dziękuję! Jesteś najcudowniejszym z Aniołów!

Od kiedy nie piję moje życie obróciło się o 180 stopni. Byłem w piekle i już nigdy więcej nie chcę tam wracać. Teraz jestem szczęśliwy. Kocham i jestem kochany. A wszystko za sprawą silnej woli i WSPANIAŁYCH LUDZI. LUDZI ANIOŁÓW, którzy mi pomogli, którzy mnie uratowali. Jeszcze raz wszystkim Wam DZIĘKUJĘ.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
29 września 2016, 8:10 przez corben1 (PW) | Skomentuj (4) | Do ulubionych
Głosów
0
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
0
W moim życiu spotykam się niestety głównie z ludźmi, którzy wyraźnie robią wszystko, żeby utwierdzać mój brak wiary w człowieczeństwo. Na całe szczęście nie wszyscy...
Swego czasu w latach mej młodości byłem w mojej parafii kościelnym. Był to czas kiedy w mojej parafii kościelni (zawsze przynajmniej 2) byli osobami w wieku młodym, a nie emerytami.
Chciałbym Wam opowiedzieć o pewnej starszej Pani imieniem Monika (imię autentyczne). Otóż ta Pani codziennie rano szła do kościoła na mszę. Niektórzy być może uznaliby ją za mohera, ale to nie do końca prawda. Babcia Monika (tak ją nazywaliśmy) była osobą naprawdę głębokiej wiary (takiej prawdziwej, a nie na pokaz). Co mnie tak w niej ujęło? Jej nieskończona wyrozumiałość. Poranna msza była o 9, a Ona była zawsze punkt 8 przed wejściem do kościoła. Ja niestety jestem straszny śpioch, więc często nie budziłem się wystarczająco wcześnie, żeby otworzyć kościół o 8 (tak u nas było, że kościół był otwarty godzinę przed mszą). Więc często otwierałem około 8:30. Po przeciętnym moherze należałoby spodziewać się pretensji i awantur czemu nie otwarte, ale nie po niej. Stwierdzała tylko z uśmiechem, że jestem młody i muszę się wyspać. Jak byliśmy u niej po kolędzie to widzieliśmy jak skromnie żyje. W domu porządek, ale absolutnie żadnych luksusów. Chciała nam zawsze dać co mogła, a nam było aż głupio przyjąć choćby tabliczkę czekolady, zwłaszcza, że wszyscy ją lubiliśmy, więc tak naprawdę wmuszała w nas te drobiazgi. Na szczęście mieliśmy świetnego proboszcza, który po kolędzie nigdy nie brał od niej "koperty", a jak coś chciała dać na kościół, to zawsze mówił (każdemu), że najpierw ma mieć na rachunki i jedzenie, a jeśli coś zostanie to może dać na kościół.
Dlaczego o tym piszę? Chcę Wam uzmysłowić, że nie każda babcia jest moherem, który tępo słucha ojca dyrektora i, co najważniejsze, nie każdy kto chodzi codziennie do kościoła jest jakimś nawiedzonym dziwolągiem i wojującym "katolem". Moja opowieść nie jest w stanie odzwierciedlić ile ciepła i pozytywnej energii było w tej kobiecie. Wierzcie mi lub nie, ale gdyby choć 1 na 10 ludzi było takich jak Ona to uwierzcie mi, że świat byłby 100 razy lepszy. To osoba, która nie była wspaniała w jednym konkretnym przypadku, a całym swoim życiem udowadniała, że człowiek może być człowiekiem, a nie tylko egocentryczną gnidą.
[edit]
Zapomniałem dodać, że z ciężkim sercem przyjąłem wieść o śmierci babci Moniki parę lat temu... Więcej tylko takich ludzi.

Moher

Pobierz ten tekst w formie obrazka
15 stycznia 2012, 1:43 przez Traian (PW) | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
138
(w tym negatywnych:
4
)
plus Wspaniałe
134
Miałam wtedy chyba 17 lat, postanowiłam znaleźć pracę. Ogłoszenia przeglądałam razem z bratem. Znalazł on całkiem ciekawa ofertę. Sprzedawanie gazet, 7h dziennie, stawka zachęcająca. Zadzwoniliśmy, umówiliśmy się na spotkanie. Okazało się, że nie może być tak różowo, jakby się wydawało, ale nie o tym mowa ;)
Mi przypadło stanowisko w pobliżu Bramy Wyżynnej. Ludzi kusiły dodatki do gazet (za siedem kupionych gazet można było dostać atlas Polski, za jedną jakieś płyty, książeczki...), często płacili za 7, 14 gazet, brali jedną i dodatki. A mi gazety zostawały.
Pewnego dnia pogoda nie dopisywała. Nawet w bluzie trzęsłam się z zimna, deszcz padał, a parasol osłaniał tylko stoisko - przemarzałam. Przyszła do mnie pewna starsza pani. Chciała kupić gazetę z programem telewizyjnym, ale zabrakło jej drobnych. Chciała wrócić do domu po resztę kasy. Pomyślałam sobie wtedy: "Nie no, tak to nie będzie, niech ona już wraca do domu i nie wychodzi w taką pogodę".
Dostała gazetę z pliku tych, które były opłacone i zostawione (bo kto potrzebuje 7 tych samych gazet?) z przykazem, że ma już wracać do domu i napić się ciepłej herbaty, bo inaczej będzie chora. Podziękowała i poszła.
O sytuacji zapomniałam do czasu. Szczękając zębami z zimna rozmawiałam z koleżanką, która pracowała w pobliżu. Akurat żaliłam się, że nie mogę opuścić stanowiska nawet na moment (żadnych wyjść do łazienki, po coś do picia..)
Ktoś złapał mnie za ramię. Odwracam się i widzę starszą panią. Wcisnęła mi kubek gorącej słodkiej herbaty kupionej w kawiarni w dłonie i powiedziała: "Masz dziecko, pamiętaj, że dobre uczynki zawsze wracają. Wypij póki jest ciepła".
Nigdy wcześniej herbata mi tak nie smakowała, a w oczach miałam łzy szczęscia, bo choć przez chwilę było mi cieplej ;) Często to wspominam - życzliwą starszą panią, która tamtego dnia była dla mnie aniołem. I jej słowa, które wryły mi się w pamięć ;)

pomoc starsza pani

Pobierz ten tekst w formie obrazka
19 lipca 2016, 13:49 przez aggy (PW) | Skomentuj (1) | Do ulubionych
Głosów
19
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
19
Mam szczęście w nieszczęściu.

Mam 25 lat, 3 lata temu zachorowałam na raka jajnika, mam wycięte narządy rodne, więc
nie mogę mieć dzieci. Musiałam poddać się operacji, ponieważ w innym przypadku nie pozostałoby mi dużo życia. Na początku nie zgodziłam się, bo zawsze chciałam mieć dzieci, jednak wizja śmierci zadecydowała, że poddałam się operacji. Przeszłam też przez chemioterapię. Mam też inne problemy zdrowotne dość poważne (To tytułem wstępu).

Nie miałam nigdy szczęścia do chłopaków, ponieważ (może dla niektórych dziwne) nie interesują mnie ci, którzy ciągle imprezują, piją alkohol do nieprzytomności, palą papierosy i przechwalają się, który ile miał dziewczyn (jeżeli chcą, to ok, ale ja takiego nie chciałam mieć). Zawsze szukałam chłopaka, który mnie pokocha taką jaką jestem, tym bardziej teraz, kiedy byłam i jestem chora. Nie każdy jest w stanie zaakceptować to, że ktoś tak jak ja, poważnie choruje. Nie wierzyłam, że ktokolwiek będzie w stanie to zrobić.
Ale znalazłam, a w sumie on mnie znalazł. Poznaliśmy się na portalu społecznościowym, trochę ponad tydzień przed moją operacją wycięcia narządów. On nie wiedział wtedy dokładnie jaką operację będę mieć. Odwiedził mnie na OIOM'ie, mało z tej wizyty pamiętam, ale powiedziałam mu czemu tu leżę. Byłam pewna, że już więcej go nie zobaczę, że się wystraszy. Ale nie wystraszył, odwiedzał mnie jeszcze (mimo, że leżałam w szpitalu 100 km od miejsca jego zamieszkania). Teraz cały czas mnie wspiera, nie tylko jest taki jaki chciałam, żeby był, ale jest dosłownie aniołem. Mamy do siebie pełne zaufanie, jesteśmy szczerzy, nasz związek kwitnie z każdym dniem, nasze relacje są pełne miłości i zrozumienia, wiem, że zawsze będziemy razem, i planujemy wspólną przyszłość. Oboje to wiemy.

Miałam usunąć konto na portalu, bo jak się dowiedziałam, że mam raka, to nie miałam ochoty na randki, tym bardziej, że umarł mój kochany tata 3 lata temu, a miesiąc później dowiedziałam się właśnie, że mam raka i czeka mnie operacja. Dodatkowo miałam przykre doświadczenia z poprzednim chłopakiem, i bałam się, że znów zostanę zraniona. Jednak szybko się przekonałam, że ten, którego poznałam jest moją miłością.

Wniosek jest taki: czasem nie warto szukać na siłę miłości, ja szukałam (chyba każdy chce kochać i być kochany), ale nie potrafiłam znaleźć. Jak nie miałam ochoty na spotkania, to nagle stał się cud. Czego i Wam życzę, czasem szczęście przychodzi zupełnie nieoczekiwanie.

Myślę, że mój tata nade mną czuwa, i zesłał mi mojego chłopaka.

Pamiętajcie, gdy nie ma chorób, problemów, to jest sielanka, ale najczęściej gdy pojawiają się choroby, problemy, to nagle zaczyna się psuć. Nas choroba bardzo połączyła, co może brzmieć dziwnie, ale przez to teraz wiem, że cokolwiek się wydarzy, możemy na sobie polegać.

miłość szczęście w nieszczęściu

Pobierz ten tekst w formie obrazka
11 czerwca 2016, 0:17 przez mimi (PW) | Skomentuj (5) | Do ulubionych
Głosów
24
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
24
Historia medyczna z podziękowaniami dla człowieka, który uratował mi nogę oraz cudownej pani rehabilitantki. Przepraszam, że długo ale nie da się krócej >.<

Lat temu 6 bądź 7 mając 16-tkę na karku doznałem poważnej kontuzji podczas wf-u na hali. Rzepka wyskoczyła z kolana. Nauczycielka (uprawnienia ratownika i inne tego typu szkolenia) nie do końca chciała w to uwierzyć, ale po zapewnieniu przeze mnie oraz resztę kolegów, że coś takiego miało miejsce zawiozła mnie do ośrodka zdrowia (w sumie nie wiem czemu nikt nie zadzwonił po karetkę) gdzie dostałem skierowanie do szpitala. Taksówka, 45 minut drogi i jestem w szpitalu. Na miejscu przyjął mnie młody lekarz, który żeby sprawdzić czy faktycznie wypadła i czy poszły wiązadła postanowił ją przesunąć sobie w bok. Mojej reakcji nie muszę chyba opisywać... Po czym zostałem puszczony wolno z nakazem smarowania maścią (taką zwykłą na obrzęki) oraz zakupienia w szpitalnym sklepiku stabilizatora. Po 30 minutach poszukiwania sklepu (który był kanciapą pielęgniarek) dostałem piękny nowy stabilizator (wygrzebany zza zakamarków kanciapy) za jedyne 350zł (to co opisuję ma znaczenie niestety).

Teraz drobny time travel. Minął miesiąc i zaniepokojony tym co dzieje się z nogą oraz tym, że stabilizator jest zwyczajnie dziwny.. bo bądź co bądź mam dwa metry wzrostu i stabilizator wyglądał na mnie jak zwykła opaska z dziurką oraz dwoma metalowymi pręcikami.. postanowiłem poszukać dalej. Znajomy lekarz polecił mi swojego kolegę z kliniki w której pracuje. Co prawda prywatnie ale czego się nie robi dla zdrowia. Ów doktor okazał się specjalistą od ścięgien i kolan. Pierwsze co zrobił to kazał mi zdjąć stabilizator dla.. dzieci!! Tak dobrze czytacie. Dodatkowo nie zlecono badania usg, ani nic więcej. Po tym okazało się że kolano źle się zrasta oraz powstały odszczpy notabene sam doktor wywnioskował to na podstawie dotyku (tak badał moje kolano, ale robił to w taki sposób, że nic mi nie przesuwał) nie patrząc nawet w usg. Kolano do operacji, ale nie kwalifikowałem się do niej przez to, że stabilizator osłabił mięsień udowy (za długo z nim chodziłem), przez co po operacji zamiast kul miałbym piękny wózek. Jakiś miesiąc później w okresie ferii zwolnił się termin i operacja została wykonana. Co więcej w trakcie operacji lekarz zrobił dodatkowy zabieg i usunął też narośle na kości (miałem szczęście bo pacjent po mnie kłócił się o to, że lekarz zrobił więcej niż trzeba). Po wszystkim dostałem też nowy stabilizator, prawdziwy, wielki jak moja noga w cenie tego dziecięcego. Po wyjściu ze szpitala znalazłem dość przypadkowo początkującą panią rehabilitantkę, która zajmowała się potem mną przez 6 miesięcy i dzięki której mogłem wrócić szybciej do sportu, swoją drogą do teraz pamiętam ten wzrok i tembr głosu nakazujący "chodzić prosto, nie garbić się!!".

Mając ku temu sposobność dzielę się tą historią o ludziach, którzy naprawdę pomogli mi stanąć na nogi (w przenośni i dosłownie). Dziękuję lekarzowi, który nazywając mnie przez cały czas "sportowcem" uratował mi nogę, pielęgniarkom w szpitalu oraz pani rehabilitantce (która pół roku po mojej rehabilitacji otworzyła gabinet obok mojego domu :D). Dziękuję też tej miłej pani pielęgniarce za zastrzyk w dolną część pleców o pierwszej w nocy.. pomogło :D Teraz śmieję się nawet, że moja noga jest w lepszym stanie niż przed wypadkiem.

PS.Nie wiem czy można tutaj tak pisać gdzie, kto i jak dlatego nie pisałem tego.

kontuzja wspaniały lekarz szpital

Pobierz ten tekst w formie obrazka
16 grudnia 2015, 13:29 przez TwistedMind (PW) | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
21
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
21
Byłam sobie u spowiedzi. Po spowiedzi zaś na rozmowie z Księdzem, który mnie spowiadał, bo potrzebowałam duchowych i nie tylko porad. Ksiądz zaproponował na rozmowę przyparafialną kawiarenkę na co ja, że nie jestem przy kasie (prawdę mówiąc miałam tylko ostatnie kilkanaście złotych przewidziane na ten miesiąc), więc ja tylko herbatę jakby co. Na co Ksiądz, że On zapłaci, żebym się nie martwiła. I tak zrobił, mimo moich protestów, zapłacił za herbatę i jeszcze próbował mnie namówić na ciastko na Jego koszt (wykręciłam się, że powinnam się odchudzać- święta prawda, co widać gołym okiem). Ten Ksiądz to zaprzeczenie wszelkich krzywdzących opinii o interesowności księży.
Ps. Kiedy pisałam tę historię przypomniało mi się, że ten sam Ksiądz odprawił za mnie za darmo i z własnej inicjatywy mszę, kiedy leżałam w szpitalu i byłam w trudnej sytuacji(jest Kapelanem Szpitalnym). Czy nie jest jednym ze Wspaniałych?

Pobierz ten tekst w formie obrazka
5 maja 2016, 22:34 przez Bratkowa (PW) | Skomentuj (1) | Do ulubionych
Głosów
28
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
28
Na początku czerwca z rana miałam wizytę u specjalisty prywatną ale w takiej bardziej renomowanej przychodni. Doktorka niestety poprzekładała wszystkie wizyty sprzed prawie 3ech tygodni, więc wiadomo nie uśmiechało się już człowiekowi z rana bo przecież dużo ludzi (jak zwykle do specjalisty) będzie a w szczególności osoby starsze ze znaczną przewagą pań. Oczywiście nie napawało mnie to jakoś radością. W dodatku jako, że jestem w ciąży musiałam iść do tego specjalisty, a od tygodnia mam powrót porannych mdłości więc musiałam jakoś spiąć się i doczłapać do tego lekarza. Muszę nadmienić, że przy kłopotach żołądkowych czy mdłościach mam wyjątkowo upiorny charakter i z kijem do mnie się nie zbliżaj.

Zwlokłam się jakoś do przychodni, po drodze przystając kilka razy by złapać głębszy dech i nie dać śniadaniu możliwości pokazania się światu.
Zapłaciłam przy rejestracji, weszłam na piętro i oczywiście...kolejka jak stąd do Meksyku. Nic to, zapytałam się która z pań ostatnia i usiadłam na krzesełku.
Na wejście do gabinetu czekałabym jakąś godzinę, ale gdzieś po 15-20 minut zaczęło mi robić nie za fajnie i co chwilę muliło dosyć poważnie. Jedna ze starszych pań (co dziwnych trafem zauważyłam) przyglądała mi się dobre kilka minut. A ja chyba w tym samym czasie musiałam zmieniać kolory twarzy na co inny i coraz ładniejszy. Głębsze oddechy jakoś mi pomagały, na dodatek moje dziecko stwierdziło, że fajnie byłoby teraz skopać mamusię.

I w tym momencie stał się jakiś cud. Ta starsza pani zapytała mnie czy dobrze się czuję bo wyraźnie zbladłam i niewyraźnie wyglądam. Więc odpowiedziałam z trudem i zgodnie z prawdą, że łapią mnie poważne ciążowe mdłości. Wtem babcia podskoczyła z siedzenia, zaczęła mnie teczką wachlować i wypytała wszystkie panie czekające w kolejce czy puszczą mnie poza kolejnością. Ja ogólnie w szoku, bo nie zamierzałam pytać o przepuszczenie etc, tylko przeczekać swoją kolejkę.
A gdy babcia uzyskała (a na chyba dwóch osobach wymogła) zgodę pomogła mi wejść do gabinetu gdy wyszła pacjentka.
Serdecznie podziękowałam a gdy zamknęły się drzwi poprosiłam panią doktor by szybko się ze mną uwinęła, bo dosłownie wciśnięto mnie do gabinetu poza kolejnością.
Także pani doktor zrozumiała sytuację i po 5ciu minutach byłam już po wizycie, a w poczekalni podziękowałam wszystkim czekającym za przepuszczenie, a babci za bezinteresowną pomoc.

Jednak zdarzają się starsi rodem z nieba :)

Pobierz ten tekst w formie obrazka
10 sierpnia 2011, 23:22 przez ~Aelreda | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
301
(w tym negatywnych:
20
)
plus Wspaniałe
281