Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Zaatakowała mnie zaćma. Konieczny był zabieg chirurgiczny. W związku z tym, że wykonanie takowego na NFZ wiąże się z trzyletnim oczekiwaniu w kolejce, uruchomiłem odpowiednie kanały. Dostałem namiar i termin kwalifikacji w mieście X za trzy miesiące. Odczekałem około 100 dni i jadę cały w skowronkach, bo może jeszcze w tym roku (jesień 2009). Wchodzę do piwnicy szpitala i czekam w tłumie ludzi. Co chwila przetacza się między nami wózek z brudną bielizną. O godzinie 10.00 wychodzi Gwiazda (jak się potem okazało oddziałowa pielęgniarka). Podchodzę, i pytam grzecznie czy to tu się miałem zgłosić (Gwiazda dzierży w dłoni jakąś listę) – słyszę poirytowany głos „nie mam czasu sprawdzać”. Po wyczytaniu wszystkich z listy, (mnie nie wyczytano) znowu atakuję Gwiazdę i ta w końcu kapituluje, odwraca listę i okazuje się, że istnieję na jej odwrocie. Potem już normalka, wpadł, wypadł i gdy przyszła moja czarna godzina i słyszę termin - grudzień 2012 (jest wrzesień 2009). No ale teraz jak u Hitchcocka akcja się zaczyna rozwijać.
Totalnie załamany wracam do domu. Tu po paru dniach przypomina mi się usłyszana w jakiejś rozmowie nazwa Kalisz. Zaczynam szukać w Internecie, ale bez entuzjazmu - no bo we Wrocławiu (tu mieszkam) czeka się 3 lata, to czemu w Kaliszu ma być lepiej. W międzyczasie znajduję wiele pochwalnych opinii o tym szpitalu a o oddziale okulistycznym w szczególności. Znajduję nr telefonu i dzwonię. Po drugiej stronie ktoś bardzo uprzejmie i wyczerpująco udziela mi informacji. Mogę przyjechać nawet jutro, ale do 12:00. Jadę. Na miejscu budynek z lat 70 – okres gdy Kalisz był stolicą województwa, 11 piętrowa tuleja z betonu. W środku wchodzę na oddział i szok. Pusty korytarz. Oszklone pomieszczenie (pokój pielęgniarek) podchodzę i pytam gdzie mam się zgłosić - i momentalnie zostaję skierowany pod właściwy gabinet. Za kilka chwil przychodzi lekarz i zaczynają się badania. Wszystko spokojnie, miło. Czuję, że ktoś się przejmuje moim stanem. Na kolejne badania w innych gabinetach bardzo miła pani doktór (twarzy zbyt dokładnie nie widziałem, ale jej cudne nogi śnią mi się nocami), za rękę prowadzi mnie jak dziecko. Nikt się nie irytuje, ani mną ani tym, że jestem z innego województwa. Po wszystkich badaniach bardzo sympatyczna pani sekretarka dopełnia mą wiedzę na temat czekającego mnie zabiegu i podaje termin - 6 miesięcy. Kolejny szok. Wracam do domu. Po paru tygodniach skoro świt telefon budzi mnie. Dzwoni pani z Kalisza i zaprasza na badania kwalifikacyjne. Jadę i znowu to samo. Miło, sprawnie. Przy USG oka coś nie wychodzi, bo gapię się nie tam gdzie trzeba, ale lekarz (tym razem facet ) chyba 4 razy powtarza badanie bez cienia zniecierpliwienia. Koniec badań. Do widzenia i czekać na wezwanie. Kończy się luty w którym miał być pierwszy zabieg i cisza. Dzwonię i dowiaduję się że są jakieś opóźnienia, bo NFZ nie podpisał kontraktu, czy coś. Może przesunąć się o 3 miesiące. Załamka, ale co to jest 3 miesiące wobec 3 lat. Nie mija tydzień i telefon. Kalisz na linii. Za trzy dni mam się stawić na zabieg. Ciśnienie tak mi skoczyło, że nie mogli mi go obniżyć przez 2 godziny. Jadę. Na miejscu trochę biegania (trzeba się zgłosić w izbie przyjęć) Dosyć duży gmach i moje niedowidzenie sprawia, że trwało to trochę dłużej niż powinno, ale udało się. Wędruję w końcu do Sali i czekam na zabieg. W Sali jest gość, też z Wrocławia, który miał zabieg wczoraj, a dziś czeka na zdjęcie opatrunku i badanie kontrolne. Pędzę więc do pielęgniarek i pytam jaka jest możliwość przenocowania (zasada jest taka, że po zabiegu pacjent idzie do domu i na drugi dzień wraca na badanie kontrolne). Słyszę , że muszę poprosić Ordynatora. No to gnam za nim. Ale on lepszy w te klocki, bo nie dość że jest na swoim terenie, to jeszcze widzi. Ale kiedy po raz kolejny mijam pokój pielęgniarek, jedna z nich zatrzymuje mnie i informuje, żebym wracał do Sali, bo Ordynator się zgodził. Zabieg odbył się bez problemów, i po 20 minutach jestem z zalepionym okiem w Sali. Za jakiś czas bardzo sympatyczna pani salowa przynosi obiad (po opowieściach na temat żywienia w szpitalach byłem w szoku). Chociaż miałem, tak na wszelaki słuczaj, własny prowiant, ale zjadłem co dali i żyję. Cymesów nie było, ale źle też nie było. Czas się cholernie dłużył, bo ani poczytać, ani pooglądać cokolwiek. Zachciało mi się herbaty. Idę do oszklonej budki z pytaniem o wrzątek. Proszę chwilę poczekać, mamy czajnik i zaraz zagrzejemy. Jak by pan chciał jeszcze to zapraszamy. Kilka dołków w posadzce szczęką zrobiłem (ogólnie - jakby się ucieszyły, że mogły się czymś zająć, bo im się bardzo nudziło). W nocy próbowałem spać ale nie bardzo to szło, ale jakoś do rana dociągnąłem. Rano toaleta (przy dwóch, 2osobowych salkach – kabina z natryskiem). Badanie po zdjęciu opatrunku, śniadanie i jeszcze nie do domu. Trzeba się zapisać na zabieg na drugie oko. Tu mała konsternacja. Termin za 9 miesięcy. No ale trudno. Krajanie się dowiedzieli i najechali Kalisz. Ale i tym razem zaskoczyli mnie. Po 5 miesiącach wyjeżdżałem po drugim zabiegu. Ale, zanim wyjechałem, to zapisując się na oddział, pomyliłem izby przyjęć. Pani rejestratorka bez żadnych uwag sama pobiegła do tej właściwej rejestracji i po kilku minutach wróciła z wypełnioną dla mnie kartą i uśmiechem na twarzy.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
29 sierpnia 2011, 13:44 przez ~jkniepremier | Skomentuj (7) | Do ulubionych
Głosów
350
(w tym negatywnych:
13
)
plus Wspaniałe
337

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…