Profil użytkownika

katem
Zamieszcza historie od: | 18 sierpnia 2011 - 10:58 |
Ostatnio: | 27 maja 2017 - 16:22 |
- Historii na głównej: 2 z 2
- Punktów za historie: 61
- Komentarzy: 1
- Punktów za komentarze: 0
Dawno, dawno temu to było - za czasów słusznie minionych. Jechałyśmy wraz z siostrą z Bydgoszczy (od koleżanki) do Warszawy. Pociąg miałyśmy o 5.30. Wyruszyłyśmy z Wyżyn. Siedzimy na przystanku o godzinie 4.30 i czekamy na autobus na dworzec - trochę zaniepokojone czy zdążymy. Nagle podjeżdża milicja radiowozem - legitymują nas (a ja nieco przestraszona, bo milicja dobrej opinii nie miała). Niemniej jednak - dla rozładowania napięcia rzuciłem żartem " a może podwieźliby nas panowie na dworzec?". Panowie na to - "wsiadajcie". Wsiadłyśmy więc i zajechałyśmy na dworzec radiowozem. Podziękowałyśmy panom serdecznie - nic więcej od nas nie oczekiwali. W ten sposób zdążyłyśmy na pociąg i nie musiałyśmy czekać na następny 3 godzin. Dodam, że wtedy radio taxi nie było, a i złapanie taksówki proste nie było.
Dawno dawno temu
Historia dodana przez @Leroya zainspirowała mnie do napisania mojej - też o kobiecie-aniele, aniele, która zjawiła się przy mnie w ekstremalnej sytuacji (choć w zasadzie, powszechnej). Było to przeżycie "porodowe". Dawno, dawno temu rodziłam sobie synka pierworodnego. Od chwili wejścia na oddział szpitalny czułam się, jak odczłowieczona - taki sobie przedmiot, pozbawiony czucia i przeżywania, którym się steruje i absolutnie nie zwraca uwagi, że narusza się jego poczucie np. wstydu, godności. Ale do rzeczy: zaczęła się akcja porodowa, ja na łóżku, oglądają, patrzą, komentują - jeszcze, za chwilę. Boli. Cholernie boli. Ale co tam (i tam mam wysoki próg bólu), przecież nie krzyknę, nie jęknę, bo to wstyd takim słabym być (w moim mniemaniu). Leżę w tej niewygodnej pozycji (absolutnie nienaturalnej) i boli. W pewnej chwili podeszła z boku Ona, salowa - pani w wieku 50-60 lat. Wydała mi się nieco podobna do siostry mojej mamy. Zapytała, jak się czuję, a może mi mogłaby jakoś pomóc - nie pamiętam słów, ale taki miały sens. Poprosiłam, aby potrzymała mnie za rękę. Wzięła mnie za rekę i stała tak aż mały się urodził. W chwili, gdy stnąła przy mnie, małe jeszcze nie wychodziło, tylko te bóle "parte". Po jakiejś chwili (czy zaraz, czy jakiś czas potem - w tych warunkach nie byłam w stanie określić czasu) przeszły mi bóle. Odczuwałam tylko skurcze, ale juz bez bólu. Młody się urodził, i kiedy mi go pokazywali, Ona znikła, pewnie po prostu odeszła. Już po porodzie, te parę dni, gdy jeszcze byłam w szpitalu nie spotkałam tej pani salowej. A tak chciałam jej podziękować za to nieocenione wsparcie. A może to faktycznie był Anioł?
1
« poprzednia 1 następna »