Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

corben1

Zamieszcza historie od: 25 lipca 2016 - 9:39
Ostatnio: 7 grudnia 2016 - 17:50
Gadu-gadu: 47290574
O sobie:

Jestem facetem, który lubi o sobie myśleć, że jest dobrą osobą. Wzrusza mnie dobro, ciepło, uśmiech innych i wdzięczność. Często przez chęć bycia dobrym dla kogoś, to ja źle na tym wychodziłem. Ale nie poddaję się i wierzę, że ten świat nadal jest dobry. Bo żyją na nim ludzie tacy, jak tu. Ludzie Anioły.

  • Historii na głównej: 1 z 1
  • Punktów za historie: 0
  • Komentarzy: 2
  • Punktów za komentarze: 0
 
Witam serdecznie.

Zacznę od tego, że dziękuję wszystkim wspaniałym ludziom, których Bóg postawił na mojej drodze życiowej w ciągu ostatnich
dwóch lat. Wszystkich nie sposób wymienić, ale nie czujcie się w żaden sposób pominięci. Jesteście głęboko w moim sercu. Dziękuję Wam. A w szczególności moim rodzicom, szefowej w pracy, koleżance Ewelinie i Aniołowi o imieniu Mariola. A teraz do rzeczy.

Mam 34 lata. Nie jestem zamożny ale też nie biedny. Mam własne mieszkanie po dziadkach i zarabiam minimum krajowe. W zasadzie to wszystko. Nie mam nawet samochodu. Ale biorąc pod uwagę sytuację innych ludzi, moje życie to bajka. A w zasadzie stało się bajką przez rzeczone dwa lata. Wcześniej to był koszmar i piekło. Upadłem bardzo nisko i sięgnąłem dna. Każdy z nas ma swoje własne pojęcie dna. I niektórzy muszą go sięgnąć, żeby móc się odbić. Szkoda tylko że tak niewielu ludziom się to udaje. Na szczęście mi się udało. Tekst będzie długi a i tak nie do końca opiszę wszystko. Nie zdołam. Postaram się jednak najlepiej, jak mogę. No to jedziemy.

Na dno którym już wspomniałem, ściągnąłem się sam. Na własne życzenie. Rozwinęła się bowiem u mnie choroba alkoholowa na przestrzeni lat. Od zawsze piłem dużo. Piłem po to żeby się upić. Moi znajomi szli do domów a ja szukałem dalszych okazji do napicia się. Nigdy nie miałem hamulca. Budziłem się w różnych dziwnych miejscach. Dzień zaczynałem od piwa albo od kielicha. W domu miałem zawsze jakiś zapas alkoholu na "suche dni". Inni to widzieli i zwracali mi uwagę, że za dużo piję, ale gdzież tam! Ja nie widziałem problemu. Żadnego. Dla mnie wszystko było cacy.

W pewnym momencie przekroczyłem bardzo cienką i niewidoczną linię, zza której się już nie wraca. Jest się alkoholikiem. Do końca życia. Być może niepijącym, tak jak ja teraz, ale zawsze.

Tak więc piłem. Dużo, często, długo. Czasem tydzień, czasem dwa tygodnie nie trzeźwiałem. Wpadłem w błędne koło beznadziei i zaprzeczania. Że nie mam problemu, że mogę z tym skończyć, kiedy tylko zechcę. To trwało kilka lat. Ludzie i bliscy się ode mnie odwrócili, nie miałem nikogo. Nawet dziewczyny. I nic dziwnego, no bo która zdrowa na umyśle kobieta chce być z pijakiem?

Nawet rodzice, których jestem jedynym synem, nie mieli ochoty przebywać w moim towarzystwie więcej, niż to absolutnie konieczne. Ludzie na ulicy odwracali wzrok, udawali, że mnie nie widzą lub zbywali. Kłamałem na każdym kroku, stałem się drażliwy i agresywny. Na każde słowa, które mi się nie podobały reagowałem nerwowo, krzykiem i wzburzeniem. Swoim bliskim dawałem tak popalić, że głowa mała. Krzywdziłem ich na każdym kroku, dochodziło do rękoczynów. Koszmar. Pracę, którą miałem, straciłem przez alkohol, bo zaczynałem popijać w pracy a nawet upijać się.

Utrata pracy to był cios, który pociągnął za sobą łańcuszek zdarzeń, które tak na dobrą sprawę uratowały mi życie. Bez tego nie byłoby mnie tu i teraz. Zapił bym się na śmierć.

A zaczęło się to tak, że wziąłem sobie wolne w pracy i zacząłem pić. Sam w swoim mieszkaniu, które przypominało melinę. I dla mnie wtedy to było super. Niczego mi nie brakowało i miałem święty spokój. Ale przesadziłem, bo wolne się skończyło, był ranek, ja nadal pijany i śmierdzący, jak gorzelnia a tu trzeba iść do pracy! Nie poszedłem. Myślałem że "oj, jakoś to będzie. Wymyślę jakąś ściemę. Jestem przecież mistrzem ściemy i zawsze mi się udaje".

Tego samego dnia zadzwonił telefon. To była szefowa i pytała gdzie jestem i dlaczego nie ma mnie w pracy. Po moim głosie i bełkotliwie artykułowanych słowach nawet chomik by się domyślił. Stwierdziłem, że skoro i tak nie miałem do czego wracać, to mogę balować dalej. Więc w tamtym momencie mnie to ucieszyło. Znowu miałem święty spokój i mogłem kontynuować picie. Liczyło się tylko to. Pomyślałem : "A co tam! Znajdę sobie inną robotę! Ja mogę wszystko!". I zabawa trwa. Trwała jeszcze jakiś czas.

Ale nic nie trwa wiecznie. Zaczęła mi się kończyć kasa. I coraz częściej popadłem w myśli depresyjne. Tego ostatniego wieczoru będąc po kolejnej flaszce wódki stwierdziłem, że życie jest do bani, ja jestem do bani i to wszystko nie ma sensu. Postanowiłem ze sobą skończyć.

Pamiętam, jak przez mgłę, gdy w pijackim zaślepieniu metodycznie wszystko przygotowywałem, ubierałem się, lałem gorącą wodę do wanny. W końcu wszedłem i podciąłem sobie żyły na przedramionach. Nie wiem, ile to trwało. Może sekundy? Może minuty? Kiedy jednak zacząłem "odpływać" i słabnąć, coś mnie nagle poraziło. Jak prąd. Coś kazało mi ostatkiem sił wyjść, paćkając krwią wszystko dookoła i wezwać pomoc. Nie wiem, co to było. Może strach i przerażenie? Może resztki zdrowego rozsądku? Może Bóg? A może wszystko to po trochu? Teraz jest to nie ważne. Bo dzięki temu żyję.

Nie wiedziałem, gdzie mam telefon, ale komputer był włączony i zobaczyłem, że jeden z kolegów który mieszka blok obok jest dostępny na czacie. Na wpół przytomny z przepicia i utraty krwi z wysiłkiem napisałem, co zrobiłem. W tym czasie pod fotelem zrobiła się już kałuża krwi. Przybiegł i wezwał pogotowie. Dziękuję Paweł, stary! Uratowałeś mi życie. W znaczeniu dosłownym.

Potem rzeczy potoczyły się bardzo szybko. Zostałem pozszywany, podpięty pod worek z krwią, do szpitala wezwano rodziców i jak wystarczająco mogłem się już ruszać, zostałem wypisany do domu. Ale nie do mojego domu, gdzie czekała na mnie wódeczka i browary. Tylko do rodziców. Pod klucz. Zabrali mi wszystko,co miałem przy sobie: resztki pieniędzy, dokumenty, włącznie z ubraniami, które miałem na sobie. Żebym nigdzie nie mógł wyjść. To było najgorsze dochodzenie do siebie, jakie pamiętam. Nie wiem, ile trzeźwiałem. Ale długo. Cały się telepiąc, oblewając potami, prosząc, błagając o choćby kieliszek wódki, wrzeszcząc, klnąc pod nosem na wszystko, wszystkich i na cały świat. Rodzice jednak byli niewzruszeni. Kiedy przeszło mi, bo zauważyłem, że nic nie wskóram, gdy pojąłem, że prawie otarłem się o śmierć, kiedy przyszły przemyślenia, że życie mi się zawaliło na głowę a jednak żyję nadal i nawet nie mam na opłaty za mieszkanie... zacząłem ich błagać o inny rodzaj pomocy. Żeby wysłali mnie do jakiegoś specjalisty, psychologa, psychiatry, do wariatkowa, żeby zrobili cokolwiek. Niech mi ktoś pomoże, bo ja tak dłużej nie mogę.

Rzeczywiście umówili mi psychiatrę w trybie ekspresowym. Wciąż się telepałem, trząsłem i miałem dreszcze, ale ten lekarz-anioł przepisał mi leki, które stosuje się przy odstawieniu alkoholu. Jakieś antydepresanty, zestaw witamin i mikroelementów, coś tam jeszcze. I kazał odpocząć. Ważne, że leki podziałały błyskawicznie. Tak jakby podziałała wtedy setka wódki. Przestałem się trząść, dreszcze i poty ustąpiły, głowa przestała pękać i świat przestał wirować przed oczami. Czułem się słabo, ale dobrze, znośnie. Po kilku dniach, przy następnej wizycie zalecił odwyk. Stwierdził nawet, że to konieczne. Byłem wtedy w stanie zrobić wszystko. Bo wiedziałem, że rodzice i życie dają mi ostatnią szansę. Zgodziłem się - bez wahania zapisałem się na odwyk. Była to najmądrzejsza decyzja w moim życiu. Dziękuję panu bardzo, panie doktorze.

Na odwyk trzeba było czekać dwa tygodnie. Warunkiem przyjęcia było utrzymanie absolutnej abstynencji przez ten czas. Tego warunku moi rodzice mieli zamiar dotrzymać za wszelką cenę. Nadal byłem u nich w mieszkaniu pod kluczem i brałem leki. Działały kojąco. Rzadkie wyjścia na zewnątrz były zawsze w obecności któregoś albo obojga rodziców. Wszędzie byłem wożony, abym nigdzie po kryjomu nie mógł kupić sobie alkoholu. A chęć miałem przeogromną. Nie udało mi się. Dotrwałem w trzeźwości do dnia przyjęcia na terapię. Dziękuję Wam Mamo i Tato, że do końca nie straciliście wiary we mnie, dziękuję za to, że trwaliście tak mocno w swoich postanowieniach w tych najbardziej przykrych chwilach jedynie dla mojego własnego dobra.

Odwyk trwał 6 tygodni w całkowitej izolacji od świata zewnętrznego. Z perspektywy czasu mogę go określić jako bezpieczną przystań dla tych, którzy chcą, naprawdę chcą zaznać spokoju. Ale w każdym porcie są wichrzyciele, rozrabiaki, awanturnicy. Są też sztormy i burze. Jest jednak dobrze. Pod warunkiem, że jest się tam po to, by zdrowieć. Ja chciałem. Zrobili tam ze mną niesamowite rzeczy. Rozebrali mi psychikę na kawałeczki i dali do rąk "masz, teraz to sobie poukładaj". Pewne rzeczy przychodziły łatwiej, inne trudniej. Najtrudniejsza była akceptacja, kim się jest, co się robiło, jaki oddźwięk na innych ludziach mają nasze czyny. Szok. Nauczyłem się doceniać życie, szanować ludzi i ich historię. A historie niektórych z nich powodowały, że jeżył się włos na głowie. Dziękowałem Bogu za to, że nie byłem na ich miejscu. Choć wcale nie byłem i nie jestem religijny, dziękowałem Bogu. Coś musi przecież istnieć. Coś, co nad nami sprawuje pieczę. Bo przecież mogłem się znaleźć tam, gdzie byli ci ludzie. Opatrzność jednak czuwała nade mną i postawiła mi tych wszystkich alkoholików na drodze, abym mógł zmądrzeć i opamiętać się. Na szczęście nie było jeszcze za późno. Dziękuję Wam ludzie, dzięki Wam przejrzałem na oczy. Dziękuję pani Justyno. Jest pani Aniołem. Sesje z panią przez łzy, szlochania i zgrzyty zębami bardzo wiele mi dały. Gdyby nie pani, to wszystko nie dotarło by do mnie. To jakim byłem złym człowiekiem i ile krzywd wyrządziłem. Pani mi to uświadomiła. Dziękuję po stokroć.

Życie po odwyku było inne. Trudne. Stary ja musiał odejść. Musiałem stać się zupełnie nowym człowiekiem. Pora była zmienić towarzystwo, nawyki, sposób odnoszenia się do innych, plan dnia. Trzeba było zmienić wszystko. Miałem momenty zwątpienia i słabości. Ale nie napiłem się ani raz, ani kropli. Odliczałem dni abstynencji na kalendarzu, skreślając każdy kolejny dzień, jak więzień w celi. Nadal to robię, ale już rzadziej. Co kilka tygodni i obecnie mam blisko 800 dni abstynencji. Chodziłem na terapię indywidualną co czwartek. Próbowałem mitingów AA ale stwierdziłem, że ta wspólnota to jednak nie mój konik. Dziękuję wszystkim anonimowym alkoholikom. Z pewnością coś wyniosłem z tych mitingów. Na początku trzymały mnie one w pionie, kiedy sam jeszcze byłem chwiejny. Dziękuję za Wasze opinie i rady. Dziękuję mojemu indywidualnemu terapeucie panu Jurkowi. Wyszedłem dzięki panu "na ludzi" i naprawdę nasze sesje bardzo dużo mi dają. Dzięki nim nadal trzymam kurs.

Po wyjściu z odwyku ludzie nadal mi nie ufali. Niewielu z nich wiedziało, że w ogóle byłem na terapii. Rodzice nadal patrzyli na moje samodzielne poczynania dnia codziennego z nieufnością. Potrzebny był czas, żeby to zmienić, a ja byłem bardzo zmotywowany.

Tak więc co każdy czwartek chodziłem do indywidualnego terapeuty, o którym już wspomniałem. Było tak przez kilka miesięcy bezrobocia. W końcu znalazłem pracę. Czasem wypadło, że nie mogłem odwiedzić terapeuty. Cóż, takie życie. Ale ta praca to było moje pierwsze, poważne, osobiste zwycięstwo. Powoli zacząłem stawać na nogi i wierzyć we własne siły. W pracy tej poznałem koleżankę, która okazała się być jedną z najrówniejszych babek, jakie tylko mogą być.

Rzeczona praca trwała tylko 6 miesięcy, co z góry było nam zapowiedziane. Ale obiecałem sobie, że przepracuję do końca i nie dam plamy. Więc znowu za pół roku czekało mnie szukanie roboty i pewnie jakiś czas na bezrobociu. Tak się jednak nie stało, bo ludzka dobroć nie zna granic.

Otóż poznana koleżanka to dziewczyna niesamowicie obrotna i na cztery kopyta jest kuta. A przy tym to świetna kumpela. Okazało się, że zaraz po wygaśnięciu jej umowy z obecną firmą, przechodzi ona do innej pracy. Już ma zaklepane. Jej umowa kończyła się miesiąc wcześniej, niż moja. Traf chciał, że jej nowa praca, to ta sama firma z której ja rok temu wyleciałem przez alkohol i szefowa mnie doskonale pamięta. A jakże by inaczej! Takiego giganta trudno zapomnieć! Jaki ten świat mały.

Tak więc kończyła mi się umowa a ja miałem jeszcze urlop do wykorzystania. Wziąłem go więc na sam koniec, bo nie chcieli mi za niego zapłacić. Nagle po kilku dniach pobytu na przymusowym urlopie zadzwonił telefon. Od razu poznałem ten głos. To była moja dawna szefowa. Zapytała, czy chcę wrócić? Zatkało mnie chwilowo, ale zaraz dostałem banana na gębie i odparłem, że jasne o ile tylko istnieje taka możliwość!

Okazało się, że moja niedawno poznana super-koleżanka wstawiła się za mną u szefowej. Powiedziała, że nie piję, że byłem na terapii i że pracowaliśmy razem przez kilka miesięcy i sprawdziłem się jako dobry, odpowiedzialny współpracownik i nic nie można mi zarzucić. Tym oto sposobem po roku odzyskałem pracę, w której pracuję nadal. Już od ponad roku. Dziękuję Ci Ewelina, jesteś Aniołem którego Bóg postawił mi na drodze i jesteś świetną, równą kumpelą. Życzę Ci wszystkiego co najlepsze. Również pani dziękuję, szefowo. Za zaufanie i dobre serce, za wiarę we mnie i za drugą szansę. Nie zawiodę pani drugi raz.

Dzięki wcześniejszej pracy i tej odzyskanej mocniej stanąłem na nogi. Ludzie wokół dowiedzieli się, że nie piję już. Zaczęli na mnie przychylniej patrzeć, zyskałem mnóstwo nowych znajomych, zacząłem zajmować się dawnym hobby i pasją, dzięki której poznaje się kolejnych wspaniałych ludzi, zaczęło mi wyraźnie zostawać więcej pieniędzy w portfelu, zakupiłem sobie mnóstwo rzeczy i sprzętów, umeblowałem mieszkanie, które nie wygląda już jak melina. Dzięki Ludziom-Aniołom osiągnąłem tak wiele! Dziękuję!

Ale to jeszcze nie koniec! Najlepsza jest wisienka na torcie!

Kilka miesięcy temu w pracy zacząłem się żalić jednemu ze współpracowników na samotność i na to, że nie radzę sobie z kobietami. Powiedział, że jeśli w prawdziwym życiu nie potrafię, to żebym spróbował przez internet. Jest wiele par które poznały się w ten sposób i są szczęśliwe. Faktycznie, sam znałem wiele takich związków. Pomyślałem sobie a raz kozie śmierć. Trzeba się przełamać. Dziękuję Ci Jacek za ten pomysł, gdyby nie TY nie poznałbym nigdy mojej przyszłej żony.

Zarejestrowałem się więc na jednym z portali randkowych. Poznałem tam Kobietę-Anioła. Moją Mariolę. Jesteśmy razem już 4 miesiące i jest wspaniale. Mamy plany, żeby się pobrać. Zaręczyny są tuż tuż. Pierścionek zaręczynowy i obrączki już się robią u złotnika. Znalazłem miłość. Nareszcie. Zawsze miałem kompleksy i uważałem się za kogoś mało atrakcyjnego dla płci przeciwnej. Ta kobieta zmieniła to myślenie. Jest tak przepiękna, że dawny ja o takiej kobiecie mógł tylko marzyć. Nigdy bym się nie zdobył na odwagę podejścia do niej na ulicy i flirtowaniu czy podrywie. Po prostu stwierdził bym zwyczajnie, że u takiej laski nie mam szans. Ale jest. Jest! Nie mogę momentami w to uwierzyć. Dziękuję Ci Mariolu za to że jesteś. Za to, że mnie akceptujesz takim, jakim jestem, pomimo moich wad i niedoskonałości. Dziękuję Ci za to, że chcesz być moją żoną i matką moich dzieci. Za to, że dzięki Tobie z nadzieją, radością i ekscytacją patrzę w przyszłość i chcę iść z uśmiechem przez życie. Kocham Cię i dziękuję! Jesteś najcudowniejszym z Aniołów!

Od kiedy nie piję moje życie obróciło się o 180 stopni. Byłem w piekle i już nigdy więcej nie chcę tam wracać. Teraz jestem szczęśliwy. Kocham i jestem kochany. A wszystko za sprawą silnej woli i WSPANIAŁYCH LUDZI. LUDZI ANIOŁÓW, którzy mi pomogli, którzy mnie uratowali. Jeszcze raz wszystkim Wam DZIĘKUJĘ.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
29 września 2016, 8:10 przez corben1 (PW) | Skomentuj (4) | Do ulubionych
Głosów
0
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
0

1