Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii


I znowu miły Pan Kierowca mi się trafił.
Wczoraj jechałam do domu, na wieś. Miejscowość odległa od Lublina o
ok. 40km, połączenie takie sobie, żadnego autobusu/busa bezpośrednio.
Czekam na Dworcu PKS na "tani autobus", którym jeździła moja mama. W trakcie tego oczekiwania orientuję się, że "tani autobus" w weekendy nie jeździ. No nic - zbieram się na busa, będzie tłoczniej, drożej, ale jakoś dojadę. Pomyślałam jednak, że może zapytam kierowcy autobusu odjeżdżającego za chwilkę do Rzeszowa, czy nie opłacało by mi się z nim zabrać. Tak też zrobiłam - gdy autobus podjechał zapytałam.
Ja: - Dzień dobry! Czy ja z Panem do XXX dojadę? Zatrzymuje się tam Pan?
Pan Kierowca: - Dojedzie Pani. Ale bilet drogi.
J: - No trudno. Byle w końcu wyjechać.
PK: - Niech Pani wsiada. O widzi Pani, to autobus pospieszny. Bilet do XXX kosztuję 13zł. [Yyy, bilet na busa kosztuje 7-8zł].
Z bólem podaje banknot 20zł.
PK: - Ale ja Panią za 5 zł zabiorę. Przynajmniej sam nie będę jechał. Bo puściutko jest.
J: - A nie będzie Pan miał z tego powodu kłopotów?
PK: - A gdzie. Przecież nikt poza Panią nie jedzie.
Podziękowałam. I pojechaliśmy. Podróż była w miarę szybka i przyjemna - rozmawialiśmy z Panem Kierowcą o "sprawach bieżących". A gdy dojeżdżaliśmy do mojego przystanku Pan Kierowca zapytał czy chcę żeby się zatrzymał gdzieś indziej, poza przystankiem, żeby mi bliżej do domu było.

Jeszcze raz dziękuje Panu Kierowcy autobusu pośpiesznego relacji Lublin-Rzeszów za tak przyjemną i bezproblemową podróż!

kierowca autobusu

Pobierz ten tekst w formie obrazka
8 stycznia 2012, 15:25 przez redlady7 (PW) | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
89
(w tym negatywnych:
5
)
plus Wspaniałe
84
Na początku czerwca z rana miałam wizytę u specjalisty prywatną ale w takiej bardziej renomowanej przychodni. Doktorka niestety poprzekładała wszystkie wizyty sprzed prawie 3ech tygodni, więc wiadomo nie uśmiechało się już człowiekowi z rana bo przecież dużo ludzi (jak zwykle do specjalisty) będzie a w szczególności osoby starsze ze znaczną przewagą pań. Oczywiście nie napawało mnie to jakoś radością. W dodatku jako, że jestem w ciąży musiałam iść do tego specjalisty, a od tygodnia mam powrót porannych mdłości więc musiałam jakoś spiąć się i doczłapać do tego lekarza. Muszę nadmienić, że przy kłopotach żołądkowych czy mdłościach mam wyjątkowo upiorny charakter i z kijem do mnie się nie zbliżaj.

Zwlokłam się jakoś do przychodni, po drodze przystając kilka razy by złapać głębszy dech i nie dać śniadaniu możliwości pokazania się światu.
Zapłaciłam przy rejestracji, weszłam na piętro i oczywiście...kolejka jak stąd do Meksyku. Nic to, zapytałam się która z pań ostatnia i usiadłam na krzesełku.
Na wejście do gabinetu czekałabym jakąś godzinę, ale gdzieś po 15-20 minut zaczęło mi robić nie za fajnie i co chwilę muliło dosyć poważnie. Jedna ze starszych pań (co dziwnych trafem zauważyłam) przyglądała mi się dobre kilka minut. A ja chyba w tym samym czasie musiałam zmieniać kolory twarzy na co inny i coraz ładniejszy. Głębsze oddechy jakoś mi pomagały, na dodatek moje dziecko stwierdziło, że fajnie byłoby teraz skopać mamusię.

I w tym momencie stał się jakiś cud. Ta starsza pani zapytała mnie czy dobrze się czuję bo wyraźnie zbladłam i niewyraźnie wyglądam. Więc odpowiedziałam z trudem i zgodnie z prawdą, że łapią mnie poważne ciążowe mdłości. Wtem babcia podskoczyła z siedzenia, zaczęła mnie teczką wachlować i wypytała wszystkie panie czekające w kolejce czy puszczą mnie poza kolejnością. Ja ogólnie w szoku, bo nie zamierzałam pytać o przepuszczenie etc, tylko przeczekać swoją kolejkę.
A gdy babcia uzyskała (a na chyba dwóch osobach wymogła) zgodę pomogła mi wejść do gabinetu gdy wyszła pacjentka.
Serdecznie podziękowałam a gdy zamknęły się drzwi poprosiłam panią doktor by szybko się ze mną uwinęła, bo dosłownie wciśnięto mnie do gabinetu poza kolejnością.
Także pani doktor zrozumiała sytuację i po 5ciu minutach byłam już po wizycie, a w poczekalni podziękowałam wszystkim czekającym za przepuszczenie, a babci za bezinteresowną pomoc.

Jednak zdarzają się starsi rodem z nieba :)

Pobierz ten tekst w formie obrazka
10 sierpnia 2011, 23:22 przez ~Aelreda | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
301
(w tym negatywnych:
20
)
plus Wspaniałe
281
Byłam w odwiedzinach u kuzynki mieszkającej w mieście nieco oddalonym od mojego, a więc musiałam podróżować pociągiem.
Z
racji tego, że niespodziewanie musiałam wrócić jak najszybciej do domu pobiegłam na peron i ledwo co zdążając na pierwszy pociąg, jaki się trafił, nie zauważyłam w porę, że nie jest to zwyczajny pociąg, tylko TLK intercity. Jak wiadomo bilety są tam droższe a ja w portfelu miałam tylko nieco ponad 13 zł, bo spodziewałam się, że zapłacę za bilet w zwykłym pociągu. Nic tylko czekać na konduktora. Kiedy już przyszedł, wywiązał się taki dialog między nami: (j-ja, k-konduktor)
j:Dzień dobry, chciałam kupić bilet do G...
k:22,80
j:(szukając w portfelu Bóg wie czego) Obawiam się, że tyle nie mam...
k:No i co teraz...?
j:Nie mam pojęcia.
Pan konduktor zaczął coś tam wypisywać, drukować, byłam pewna, że zaraz będzie mandat, albo coś w tym rodzaju.
k:(podając mi bilet) W razie czego wsiadała pani na stacji w X (czyli tej, do której właśnie jechaliśmy. 12,20 się należy :)
Panu konduktorowi serdecznie podziękowałam za uratowanie skóry i spokojnie dojechałam do domu. Jednak czasem można trafić na bardzo miłych ludzi :). Pozdrawiam Pana konduktora.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
12 sierpnia 2011, 0:31 przez ~czarna | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
292
(w tym negatywnych:
26
)
plus Wspaniałe
266
Czytając piekielnych przypomniała mi się pewna historia sprzed lat. Jako nastoletniemu pacholęciu zdarzało mi się jeździć na koncerty po Polsce. Jednego lata spakowałyśmy się we cztery i huzia, kierunek Poznań. Podróż pociągiem bez problemów, no i co tu teraz dalej? Oho, tramwaj. Wsiadamy do tramwaju, godzina jakoś 17-18. Dosłownie przystanek dalej tramwaj nagle po brzegi wypełnia horda szalikowców. Widać mecz się skończył... Ja twardo stoję przy oknie, robię po swojemu dobrą minę do złej gry, sprawdzam przystanki z mapą w łapach. Bojówki, martensy, szeroka bluza, włosy w kitkę, kostka na plecach, no po prostu ja w wieku nastoletnim. Idealny cel, może nie licząc moich przyjaciółek, szatanistyczno-pogańskich w długich sukienkach, które właśnie zbiły się koło mnie w ciasną grupkę i bardzo starają się nie oddychać. Do małych to ja nie należę, ale jak zdałam sobie sprawę, że dres za mną patrzy mi na mapę przez ramię (a mamy prawie 190 cm po tatusiu, oj mamy...), to i mnie zrobiło się jakoś jakby mniej fajnie. Jeden z szalikowców w dodatku przepchnął się do kolegi rozwalonego na siedzeniu i zasłonił mi kompletnie widok za okno, a przynajmniej tę resztkę przez którą wcześniej wyglądałam. Wyginam się, wyginam, co by jakoś dojść gdzie my u diabła jesteśmy, ale pytać naokoło nie zamierzam, życie mi jeszcze miłe.
- GDZIE!? - huczy nade mną ludzka wersja szafy trzydrzwiowej zza szalika.
- Ja tylko przez okno chciałam... - w myślach zastanawiam się który z planów awaryjnych trzeba będzie włączyć jak stracę pieniądze/komórkę/zęby/wszystkie z powyższych.
- Gdzie jedzie?
- Na wspaniałą...
- Do piekiełka?
- Ano...
- Do d**y ten klub. Dwa przystanki jeszcze.
I do kolegi przy oknie:
- Weź łysy się przesuń, przecież dziewczyna przez ciebie uja widzi. A od przystanka za baraki i w lewo. I niech się koleżanki tak nie trzęsą.

Zamurowało mnie, ale nie na tyle, żeby nie podziękować.
A na odchodnym zahuczało mi nad głową "Tylko się grzecznie bawić, nie mordować kotów".

koncert poznań

Pobierz ten tekst w formie obrazka
15 stycznia 2012, 19:05 przez Konto usunięte | Do ulubionych
Głosów
169
(w tym negatywnych:
2
)
plus Wspaniałe
167
Kilka dni temu siedzimy z koleżanka w pracy (laboratorium). Wiadomo, jak przy pracy z pieniędzmi: albo jesteśmy zarzucone drobnymi, albo kilku osobom pod rząd trzeba wydawać ze stówy. Czasami musimy niestety pacjenta odesłać, żeby rozmienił, bo my nie jesteśmy w stanie.
Pewien młody pan wrócił z dwoma pączkami dla nas.
Dziękujemy :)

Pobierz ten tekst w formie obrazka
5 października 2013, 0:09 przez ejcia (PW) | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
39
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
39
Tak, jak wczoraj pisałam pracuję w ubezpieczeniach,


Ostatnie miesiące były dla mnie i mojej rodziny ciężką próbą. A mianowicie w
połowie czerwca mój tato dostał udaru mózgu, miał zbyt wysokie ciśnienie i pech chciał, że było z nim nie zbyt dobrze..

Miałam kłaść się, już spać, ale napisała do mnie koleżanka, prosząc o poradę. Pogadałam z nią, pożegnałam się z nią, powiedziałam, że możemy pisać sms'y. Przebrałam się w pidżamę, kiedy usłyszałam jakiś hałas w pokoju obok. Zaniepokoiło mnie to, że w pokoju taty spadła szklanka. Nie wahając się wpadłam do pokoju, ujrzałam mojego tatę z którym było źle. Byłam tak zdezorientowana, że nie byłam w stanie nic zrobić, zawołałam mamę, która jest pielęgniarką. Od razu powiedziała, że to będzie udar. Mama zadzwoniła po pogotowie, a ja stałam na podwórku czekając aż przyjadą.
Musze się przyznać, że jednak to, że zostałam na internecie rozmawiając z koleżanką sprawiło, że była szybka reakcja, tata szybko trafił do szpitala...

Na drugi dzień udaliśmy się do szpitala, byłam mówiąc szczerze załamana. Jednak miałam niesamowite wsparcie moich znajomych. Pech chciał, że dodatkowo miałam w tym dniu egzamin na uczelni. Długo zastanawiałam się co mam zrobić, czy jechać, czy zostać w domu i czekać na wieści, jak z tatą. Mama, bratowa oraz znajomi namawiali mnie bym poszła i spróbowała podejść do egzaminu. Pojechałam do Krakowa, jednak byłam niesamowicie przybita, a każde pytanie znajomych (musiałam odwiedzić firmę ubezpieczeniową, aby pozawozić produkcję) o tatę. Jak to się stało, jak z nim itd. Później musiałam iść na egzamin i tutaj należą się ogromne podziękowania Justynie, która nie poszła na swoją uczelnię, a została ze mną przez cały dzień. Poszła ze mną na egzamin, czekała na mnie. Kiedy weszłam na egzamin byłam nadal przybita, porozmawiałam z kobietą co i jak, pocieszała mnie, zaproponowała inny termin, gdyż może będę chciała przyjść innym razem, zdać egzamin na spokojnie, bez złych emocji. Jednak postanowiłam zawalczyć o ocenę. Dostałam 4. Musze przyznać, że kobieta po egzaminie również dodała mi otuchy słowami.

Również masa znajomych taty z innych firm oferowała swoją pomoc. Wielu z nich mówiło, że jeśli będzie potrzebna operacja, mamy dzwonić, bo znają dobrych lekarzy, którzy się tym zajmują. Inni również oferowali pomoc, że jeśli byśmy mieli jakiś kłopot przyjadą, będą nam pomagać robić wszystko.

Dziś na szczęście wszystko jest w porządku. Tata jest sprawny

życie

Pobierz ten tekst w formie obrazka
8 listopada 2012, 18:31 przez anuszka89 (PW) | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
46
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
46
Na stałe mieszkam w Niemczech, ale często bywam w Polsce. Pewnego razu pojechaliśmy do, wtedy jeszcze, Lider Price (Obecnie bodajże Tesco) żeby kupi jakieś mięsko na grilla, ewentualnie chipsy, czy coś.
Tata został w aucie, a ja szybko skoczyłam do sklepu przed którym stał... jakby to nazwać... żebrak. Coś do mnie zagadał, zrozumiałam tylko słowo bułka.
Myślę sobie - pewnie następny z tych opisywanych na piekielnych, tylko na wódę wszystko przewali. Weszłam do sklepu, ale jakoś nic mnie nie ujęło, wyszłam z pustymi rękami i już miałam iść z powrotem do auta - ale coś mnie tknęło i spytałam pana żebrającego (dość opryskliwym tonem) czego on ode mnie chciał.
- Ja się tylko spytałem, czy nie mogłaby mi Pani (miałam wtedy koło 15 lat) kupić bułki. - powiedział smutnym głosem i spuścił wzrok.
Chyba się mnie przestraszył (sic!)
A ja niewiele myśląc wbiłam do sklepu wzięłam 4 bułki jakiś tam serek i trochę kiełbasy. I wychodząc ze sklepu wręczyłam temu panu.

Koszt: jakieś 10 złotych + 3 minuty z życia
Reakcja pana: bezcenne.
A zrobiłam to tylko dlatego, że nie pytał o pieniądze - tylko o jedzenie.

Lider Price

Pobierz ten tekst w formie obrazka
17 sierpnia 2011, 22:08 przez ~Rozowa | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
192
(w tym negatywnych:
25
)
plus Wspaniałe
167
Historia którą chciałabym się podzielić przydarzyła się dość dawno temu. Jechałam samochodem w góry, w nocy z Niedzieli na Poniedziałek Wielkanocny i pech chciał, że za Kielcami złapałam kapcia. Czwarta rano, szczere pole, żywej duszy. Wymamrotałam parę słów nie nadających się do druku, wywlekłam z bagażnika stosowne utensylia i już miałam przystąpić do działań naprawczych, gdy za mną zatrzymała się z piskiem opon czarna ospojlerowana bryka, z której wytoczyło się paru napakowanych kolesi, ewidentnie na lekkiej bani. Wystraszyłam się nieco, bo ciemno jak w.. Sami wiecie, cholera wie czy mnie pobiją, zgwałcą, okradną? Stałam z lewarkiem w garści i zastanawiałam się, jak tu ujść z życiem, gdy jeden z karków rozłożył ręce. Nie ręce, łapska jak bochny w geście poddania:

-ej koleżanko nie pękaj, zobaczyliśmy cię z tym warsztatem na poboczu, wymienimy ci to koło, spoko.

Osunęłam się z ulga na pobliski słupek patrząc jak domniemani gwałciciele/złodzieje/chuligani energicznie przystępują do naprawy. Okazało się że zapasowe koło miało lekko zgiętą felgę po starym puknięciu w krawężnik o czym kompletnie zapomniałam i de facto nie nadawało się do użytku, ale przynajmniej nie był to kapeć, więc założyli mi je i poradzili, żebym spróbowała doturlać się do jakiejś fachowej pomocy, po czym odjechali z piskiem tak samo nagle jak się pojawili. Wsiadałam do autka w ciężkim szoku, bo czego jak czego, ale takiej akcji się nie spodziewałam i ruszyłam dalej. Wlokłam się 40/h zastanawiając się smętnie co robić, bo nie dość że noc, to jeszcze święta. Doturlałam się wreszcie do Chojnic. Dopadłam miejscowego żulika z rozpaczliwym pytaniem gdzie tu można kupić/ zwulkanizować koło. Żulik skierował się ku pobliskiej bramie, przelazł przez płot i zaczął walić w drzwi. Po jakimś czasie z okna wychyliła się starszawa babeczka, mocno wkurzona. Uznałam, ze najwyższy czas włączyć się do akcji i zza płotu zaczęłam tłumaczyć o co mi chodzi, na co babeczka machnęła ręką i oznajmiła, że owszem to jest warsztat, ale nikt dziś mi nie pomoże po wszyscy pijani - Święta!, ale parę ulic dalej jest warsztat, którego właściciel jest abstynentem i tam powinnam się udać. Podziękowałam babeczce, żulikowi dałam dwie dychy i życzeniami wszystkiego co najlepsze i poturlałam się do polecanego warsztatu. Stanęłam pod bramą, zgadza się, szyld opona ku ozdobie jest, co teraz? Blady świt, Święta, jak ja mam nieszczęsna dobijać się do bramy? Obsobaczą mnie jak nic, o ile się obudzą. W końcu po tysięcznych rozterkach postanowiłam zadzwonić na numer widoczny na szyldzie. I stał się cud! W słuchawce odezwał się zaspany fachowiec. Zaczęłam gęsto przepraszać i tłumaczyć moją rozpaczliwą sytuację. Gość przerwał moje biadolenie, że nie ma problemu, tylko musi się ubrać, za parę minut zejdzie, a na razie mam wjechać i przestać płakać. Po czym nastąpiła druga część cudu. W Poniedziałek Wielkanocny, o szóstej rano facet zwulkanizował mi koło, naprawił zapas, a na moje pytanie ile płacę pobłażliwie machnął ręką, że daj pani spokój, Święta są, trzeba sobie pomagać, a przecież pani ma jeszcze te góry kawałek drogi, kto wie co się jeszcze przydarzy..
I jak tu nie wierzyć w magię Świąt?

mechanicy święta

Pobierz ten tekst w formie obrazka
8 października 2013, 23:48 przez ~ayshe | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
109
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
109
To moja pierwsza historia tutaj. Dodaję ją, bo bardzo utkwiła mi w pamięci.
Kiedyś jeszcze za czasów podstawówki (mam obecnie
20 lat) udzielałam się w szkolnej bibliotece, zanosiłam książki na półki, doradzałam itp. Pewnego dnia Pani bibliotekarka poprosiła mnie i koleżankę, żebyśmy chodziły z puszką koło szkoły i zbierały pieniążki dla PCK, w zamian dając świąteczne karteczki. Wtedy przydarzyły się dwie historie.

1. Zauważyłyśmy żebrzącą kobietę z małą dziewczynką. Kartek miałyśmy pod dostatkiem, więc postanowiłam dać dwie karteczki dziewczynce. Jej uśmiechnięta i rozpromieniona twarz utkwiła mi w pamięci bardzo. Jej mama podziękowała bardzo, a sama dziewczynka przyszła i przytuliła się.

2. Miałyśmy z koleżanką już wracać, bo zaczynały się nasze lekcje, kiedy pewien pan w bardzo podeszłym wieku podszedł i wrzucił do puszki 150 zł... Ja i koleżanka stałyśmy w osłupieniu. Kiedy się ocknęłam pobiegłam za panem, żeby dać mu karteczkę, wtedy on powiedział: "Nie, dziękuję Ci bardzo dziewczynko, ja nie potrzebuję, wystarczy, że mogę komuś pomóc w Święta".

Rzadko spotykałam, nawet do tej pory takich uczynnych ludzi jak ten Pan, którzy sobie odejmą, żeby innym lepiej się żyło i takich jak ta dziewczynka z matką, które żebrały na ulicy. Może to być dla niektórych nic niezwykłego, ale chyba na zawsze zapamiętam tą uśmiechniętą buzię, która przed sprawieniem radości w postaci zwykłej karteczki świątecznej była wcześniej przygaszona i smutna...

Zbiórka PCK

Pobierz ten tekst w formie obrazka
20 sierpnia 2011, 1:17 przez kaczka90 (PW) | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
182
(w tym negatywnych:
14
)
plus Wspaniałe
168
Historia z autobusu, o mojej nieuwadze i aniołowi, który ochronił mnie przed jej skutkiem :)
Jechałam do swojego chłopaka,
kiedy nagle autobus zatrzymał się a kierowca oznajmił- zepsuty, nie jedziemy dalej. Ludzie zaczęli wysiadać, kiedy ktoś krzyknął: "Ktoś zostawił torbę!". Po chwili znowu słyszę: "Torbę z laptopem ktoś zostawił!". To był mój laptop, w dodatku całkiem nowy! Dziękuję chłopakowi, którego ciepły i serdeczny wyraz twarzy pamiętam do dziś. Więcej takich aniołów.

laptop autobus nieuwaga torba

Pobierz ten tekst w formie obrazka
26 października 2013, 21:29 przez ~alolli | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
68
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
68