Zdarzyło się to dawno, dawno temu.
Rok 1983, pierwsze dni naszej emigracji.
3 dni w obozie Traiskirchen pod Wiedniem (kto był, wie O CZYM piszę). My z dwójką malutkich dzieci a trzecie w drodze.
Jako rodzina z dziećmi dostajemy po 3 dniach (te 3 dni w obozie to temat na Piekielnych, ale co tam, wolę pisać o DOBRYCH ludziach) skierowanie do pensjonatu. Idziemy do naszego Malucha (stał na wewnętrznym parkingu obozowym). Biorę walizki z bagażnika - dziwnie lekkie. Już nas poganiają, że nas popilotują do pensjonatu. Dojechaliśmy, wyładowaliśmy się i tu .... walizki całkowicie PUSTE. Tylko z powietrzem. (Byłby temat na Piekielnych, ale niech tam, może szczęścia złodziejowi dziecięce ciuszki nie przyniosły). Mamy tylko to, co na sobie.
I teraz akcja. Pierwsze godziny w pensjonacie, my jeszcze rozdygotani, Państwo Właściciele przytulili (przenośnie) do serca i od słowa do słowa co się stało.
Agencja JPP (Jedna Pani Powiedziała) zadziałała. Cała wieś (bo to taka większa wieś, małe miasteczko - typowe w Austrii) się skrzyknęła. Zarzucili nas, dosłownie zarzucili takim stosem rzeczy, że chyba kilkakrotnie przekroczyło to to, co mieliśmy. O jakości nie wspomnę. Przypominam, że był to rok 1983, w Polsce nie było nic, więc to, co dostaliśmy było niesamowitym darem.
Gdy po paru miesiącach wylatywaliśmy za Ocean, część z tych rzeczy zostawiliśmy dla innych Rodaków (i nie tylko rodaków).
Rok 1983, pierwsze dni naszej emigracji.
3 dni w obozie Traiskirchen pod Wiedniem (kto był, wie O CZYM piszę). My z dwójką malutkich dzieci a trzecie w drodze.
Jako rodzina z dziećmi dostajemy po 3 dniach (te 3 dni w obozie to temat na Piekielnych, ale co tam, wolę pisać o DOBRYCH ludziach) skierowanie do pensjonatu. Idziemy do naszego Malucha (stał na wewnętrznym parkingu obozowym). Biorę walizki z bagażnika - dziwnie lekkie. Już nas poganiają, że nas popilotują do pensjonatu. Dojechaliśmy, wyładowaliśmy się i tu .... walizki całkowicie PUSTE. Tylko z powietrzem. (Byłby temat na Piekielnych, ale niech tam, może szczęścia złodziejowi dziecięce ciuszki nie przyniosły). Mamy tylko to, co na sobie.
I teraz akcja. Pierwsze godziny w pensjonacie, my jeszcze rozdygotani, Państwo Właściciele przytulili (przenośnie) do serca i od słowa do słowa co się stało.
Agencja JPP (Jedna Pani Powiedziała) zadziałała. Cała wieś (bo to taka większa wieś, małe miasteczko - typowe w Austrii) się skrzyknęła. Zarzucili nas, dosłownie zarzucili takim stosem rzeczy, że chyba kilkakrotnie przekroczyło to to, co mieliśmy. O jakości nie wspomnę. Przypominam, że był to rok 1983, w Polsce nie było nic, więc to, co dostaliśmy było niesamowitym darem.
Gdy po paru miesiącach wylatywaliśmy za Ocean, część z tych rzeczy zostawiliśmy dla innych Rodaków (i nie tylko rodaków).
Austria emigracja obóz Traiskirchen pensjonat ciuszki dzieci
Komentarze