Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Witajcie szanowna wiaro :)

Chcę się z Wami podzielić mym szczęściem, które ponownie dało się we znaki (wcześniej, w
wakacje wypadł mi mały, metalowy, szary pin z repliki, bez którego ta się rozpadała na dwie części. Warunki niekorzystne o tyle, że byliśmy akurat na szarych kamieniach, które się zlewały z nim. Na szczęście w przeciągu minuty znalazłem go przy aucie. Później też "zgubiłem" replikę, która okazała się mi leżeć na kolanach o czym zapomniałem). Tym, że mam takiego przyjaciela jak właśnie ta osoba, o której wspomnę, jak i tym, że obdarzony zostałem spostrzegawczością. Zanim jednak zaczniecie czytać pragnę poinformować, że lubię opowiadać ze szczegółami co i jak, ale jednak ucinam spore kawałki by nie zamęczyć :) Jeśli ktoś jednak chce mniej więcej się zorientować o co chodzi to polecam przejść do trzeciego akapitu.

W sobotę, tj. 15.02 mieliśmy z kolegami zorganizować sobie powtórkę z mego szkolenia wraz z działaniami nocnymi hem hem w dal za naszym miastem, w chaszczach, dżungli, ogólnie teren bardzo przyjemny do spotkań by do siebie postrzelać (Airsoft). Zgodnie z planami zebraliśmy się kilka minut przed 18 w wyznaczonym miejscu by stamtąd udać się jeszcze dalej. Dochodząc do kolejnego celu wdrażamy nasz plan, tj. Wspaniały i jeden kolega odłącza się od grupy, idą swoją drogą, my mamy ruszyć 20 minut po nich, zostało nas więc sztuk cztery (nawet w 6 potrafimy się bawić, liczy się jakość). Wybiła 18:20, wyruszamy więc. Przebieg całego maszerowania przez około 2, 3 godziny nie jest konieczny do historii więc przejdę od razu do niemalże końca "powtórki szkolenia". Razem z moimi kompanami wkraczamy na pole by przejść po ukosie i skrócić jednocześnie drogę do finalnego celu, w obrębie którego, według wytycznych, miała się znajdować reszta jednocześnie polując na nas (wzajemna eliminacja). Przechodziliśmy przez pole tak jak Bóg nakazał, czyli w linii, cztery-pięć metrów odstępów, jedyne światło dawał księżyc zza chmur. Postanawiam, że jeszcze bardziej poszerzę linię by przeczesać większy teren - zatrzymuję wszystkich ćwiczonym sygnałem, przykucamy, odwracam się na prawo i... dwa światła latarek w naszym kierunku i otwierają ogień. Nawiązaliśmy kontakt, przerzucamy się na komunikaty głosowe, każdy twarzą na glebę i odpowiadamy ogniem. Po 5 minutach cisza, a leżeć na środku pola nie ma sensu, pojedyncze strzały jeszcze się gdzieś w lasku obok rozlegają. Myślę sobie - zachodzi nas jeden od tyłu. Zgodnie z zasadą "do odważnych świat należy" decyzja o przemieszczeniu się do lasku, zagęszczonego terenu, metodą żabich skoków. Powiodło się, leżymy, obrona okrężna, nasłuchujemy i wypatrujemy. Jakikolwiek szmer, ruch był wielką pomocą w tamtej sytuacji. Rzecz jasna pojedyncze strzały nadal się pojawiały, ale bardzo rzadko. Raz nawet serią puścili, ale nikt nie dostał :D Leżymy sobie tak dobre 10 minut, księżyc za chmurami, ledwo co widać, wzrok mi się zdążył przyzwyczaić i oto widzę - dwie czarne plamy przesuwają się obok siebie, 10m ode mnie. Nie chcę im robić krzywdy bo wiem, że moja replika jest mocna to mówię, że dostali i po chwili wstaję. Wspólna radość, nowe przeżycia, adrenalina, świetnie spędzana noc, idziemy robić ognisko na polanie ze 150 metrów od pola. Dochodzimy, rozwalamy się, czterech rozpala ognisko, dwóch siedzi i debatuje. Patrząc z dumą na nasze okazałe oporządzenie pytam się, czy robimy "lansfoty" i sięgam do ładownicy po telefon... BOOM! Nie ma mojego telefonu! Pomijam fakt jego wartości, najcenniejsze dla mnie były SMSy, zdjęcia, których na komputer jeszcze nie zrzuciłem, a co najważniejsze - kontakty. I tutaj pojawia się Wspaniały. Bez szemrania, telefon i latarki w ruch, we dwóch idziemy tą samą drogą co przyszliśmy i szukamy. Ja się rozglądam, nasłuchuję charakterystycznego dzwonka (Holy f..ing sh.. f..ing dinosaur, Jesus Christ... :P). Jesteśmy przy polu, przez 150 metrów nic nie zauważyłem. Zapadł mi w pamięć jednak obrazek, a raczej malunek na drzewie, za którym się skryłem po zejściu z pola, przedstawiający rowerzystę. Niestety telefonu nie słychać, nie widać. Ja się nie dam, ja go muszę znaleźć choćbym miał całe pole przeszukać wzdłuż i wszerz. Wspaniały dalej dzwoni, ja rozglądam się po polu i widzę - delikatna poświata, delikatnie oświetlona sucha trawa. Ja jak ten czołg (określenie Wspaniałego) przecinam pole, dobiegam do źródła światła, podnoszę i dałem upust emocjom. Tak szczęśliwy to ja chyba jeszcze nigdy nie byłem :D I to właśnie dzięki Wspaniałemu, który się ze mną wracał, pomagał szukać.

Jeśli mini-zawał następuje w momencie, kiedy sprawdzamy kieszeń i nie ma telefonu, ale okazuje się być w drugiej kieszeni, to ja teoretycznie umarłem kiedy przetrząsnąłem cały mój bagaż i telefonu nie znalazłem. W nocy, w lesie. Miałem dodatkowo szczęście, że upadł ekranem do góry co pozwoliło mi go szybciej zlokalizować na polu. Już nigdy go nie będę trzymał w adminie (admin panel, otwarty, łatwiejszy dostęp do "oznaczenia trupa", zawsze w zapiętej kieszeni.

Można więc to podsumować "głupi ma zawsze szczęście" gdyż byłem głupi nie zabezpieczając telefonu przed wypadnięciem wcześniej.

Przepraszam jeszcze raz najmocniej za taką opowieść, ale opisanie klimatu, przebiegu wydarzeń, po prostu musiałem to z siebie wylać :)

Ps. Piszę właśnie z tego telefonu.

Marsze Strzelanki Telefon Wartości Przyjaźń Noc

Pobierz ten tekst w formie obrazka
17 lutego 2014, 0:51 przez TheReticullum (PW) | Skomentuj (1) | Do ulubionych
Głosów
25
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
25

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…