Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii


Dziękuję miłej Pani poznanej w Tesco w Rzeszowie.
Będąc przede mną, stwierdziła, że mam mniej zakupów od niej i przepuściła
mnie przed siebie. Zachowanie niezwykle rzadkie u tak pięknych kobiet;)

tesco kolejka pani kobieta

Pobierz ten tekst w formie obrazka
10 stycznia 2014, 21:57 przez Pawelek_P (PW) | Skomentuj (7) | Do ulubionych
Głosów
42
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
42
Zaatakowała mnie zaćma. Konieczny był zabieg chirurgiczny. W związku z tym, że wykonanie takowego na NFZ wiąże się z trzyletnim oczekiwaniu w kolejce, uruchomiłem odpowiednie kanały. Dostałem namiar i termin kwalifikacji w mieście X za trzy miesiące. Odczekałem około 100 dni i jadę cały w skowronkach, bo może jeszcze w tym roku (jesień 2009). Wchodzę do piwnicy szpitala i czekam w tłumie ludzi. Co chwila przetacza się między nami wózek z brudną bielizną. O godzinie 10.00 wychodzi Gwiazda (jak się potem okazało oddziałowa pielęgniarka). Podchodzę, i pytam grzecznie czy to tu się miałem zgłosić (Gwiazda dzierży w dłoni jakąś listę) – słyszę poirytowany głos „nie mam czasu sprawdzać”. Po wyczytaniu wszystkich z listy, (mnie nie wyczytano) znowu atakuję Gwiazdę i ta w końcu kapituluje, odwraca listę i okazuje się, że istnieję na jej odwrocie. Potem już normalka, wpadł, wypadł i gdy przyszła moja czarna godzina i słyszę termin - grudzień 2012 (jest wrzesień 2009). No ale teraz jak u Hitchcocka akcja się zaczyna rozwijać.
Totalnie załamany wracam do domu. Tu po paru dniach przypomina mi się usłyszana w jakiejś rozmowie nazwa Kalisz. Zaczynam szukać w Internecie, ale bez entuzjazmu - no bo we Wrocławiu (tu mieszkam) czeka się 3 lata, to czemu w Kaliszu ma być lepiej. W międzyczasie znajduję wiele pochwalnych opinii o tym szpitalu a o oddziale okulistycznym w szczególności. Znajduję nr telefonu i dzwonię. Po drugiej stronie ktoś bardzo uprzejmie i wyczerpująco udziela mi informacji. Mogę przyjechać nawet jutro, ale do 12:00. Jadę. Na miejscu budynek z lat 70 – okres gdy Kalisz był stolicą województwa, 11 piętrowa tuleja z betonu. W środku wchodzę na oddział i szok. Pusty korytarz. Oszklone pomieszczenie (pokój pielęgniarek) podchodzę i pytam gdzie mam się zgłosić - i momentalnie zostaję skierowany pod właściwy gabinet. Za kilka chwil przychodzi lekarz i zaczynają się badania. Wszystko spokojnie, miło. Czuję, że ktoś się przejmuje moim stanem. Na kolejne badania w innych gabinetach bardzo miła pani doktór (twarzy zbyt dokładnie nie widziałem, ale jej cudne nogi śnią mi się nocami), za rękę prowadzi mnie jak dziecko. Nikt się nie irytuje, ani mną ani tym, że jestem z innego województwa. Po wszystkich badaniach bardzo sympatyczna pani sekretarka dopełnia mą wiedzę na temat czekającego mnie zabiegu i podaje termin - 6 miesięcy. Kolejny szok. Wracam do domu. Po paru tygodniach skoro świt telefon budzi mnie. Dzwoni pani z Kalisza i zaprasza na badania kwalifikacyjne. Jadę i znowu to samo. Miło, sprawnie. Przy USG oka coś nie wychodzi, bo gapię się nie tam gdzie trzeba, ale lekarz (tym razem facet ) chyba 4 razy powtarza badanie bez cienia zniecierpliwienia. Koniec badań. Do widzenia i czekać na wezwanie. Kończy się luty w którym miał być pierwszy zabieg i cisza. Dzwonię i dowiaduję się że są jakieś opóźnienia, bo NFZ nie podpisał kontraktu, czy coś. Może przesunąć się o 3 miesiące. Załamka, ale co to jest 3 miesiące wobec 3 lat. Nie mija tydzień i telefon. Kalisz na linii. Za trzy dni mam się stawić na zabieg. Ciśnienie tak mi skoczyło, że nie mogli mi go obniżyć przez 2 godziny. Jadę. Na miejscu trochę biegania (trzeba się zgłosić w izbie przyjęć) Dosyć duży gmach i moje niedowidzenie sprawia, że trwało to trochę dłużej niż powinno, ale udało się. Wędruję w końcu do Sali i czekam na zabieg. W Sali jest gość, też z Wrocławia, który miał zabieg wczoraj, a dziś czeka na zdjęcie opatrunku i badanie kontrolne. Pędzę więc do pielęgniarek i pytam jaka jest możliwość przenocowania (zasada jest taka, że po zabiegu pacjent idzie do domu i na drugi dzień wraca na badanie kontrolne). Słyszę , że muszę poprosić Ordynatora. No to gnam za nim. Ale on lepszy w te klocki, bo nie dość że jest na swoim terenie, to jeszcze widzi. Ale kiedy po raz kolejny mijam pokój pielęgniarek, jedna z nich zatrzymuje mnie i informuje, żebym wracał do Sali, bo Ordynator się zgodził. Zabieg odbył się bez problemów, i po 20 minutach jestem z zalepionym okiem w Sali. Za jakiś czas bardzo sympatyczna pani salowa przynosi obiad (po opowieściach na temat żywienia w szpitalach byłem w szoku). Chociaż miałem, tak na wszelaki słuczaj, własny prowiant, ale zjadłem co dali i żyję. Cymesów nie było, ale źle też nie było. Czas się cholernie dłużył, bo ani poczytać, ani pooglądać cokolwiek. Zachciało mi się herbaty. Idę do oszklonej budki z pytaniem o wrzątek. Proszę chwilę poczekać, mamy czajnik i zaraz zagrzejemy. Jak by pan chciał jeszcze to zapraszamy. Kilka dołków w posadzce szczęką zrobiłem (ogólnie - jakby się ucieszyły, że mogły się czymś zająć, bo im się bardzo nudziło). W nocy próbowałem spać ale nie bardzo to szło, ale jakoś do rana dociągnąłem. Rano toaleta (przy dwóch, 2osobowych salkach – kabina z natryskiem). Badanie po zdjęciu opatrunku, śniadanie i jeszcze nie do domu. Trzeba się zapisać na zabieg na drugie oko. Tu mała konsternacja. Termin za 9 miesięcy. No ale trudno. Krajanie się dowiedzieli i najechali Kalisz. Ale i tym razem zaskoczyli mnie. Po 5 miesiącach wyjeżdżałem po drugim zabiegu. Ale, zanim wyjechałem, to zapisując się na oddział, pomyliłem izby przyjęć. Pani rejestratorka bez żadnych uwag sama pobiegła do tej właściwej rejestracji i po kilku minutach wróciła z wypełnioną dla mnie kartą i uśmiechem na twarzy.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
29 sierpnia 2011, 13:44 przez ~jkniepremier | Skomentuj (7) | Do ulubionych
Głosów
350
(w tym negatywnych:
13
)
plus Wspaniałe
337
Witam wszystkich bardzo serdecznie. Przygotowałem coś co może nie jest piekielne ani anielskie, ale z pewnością wywołać może piekło (lub piekiełko) choć mam nadzieję, że to nie nastąpi. Na wstępie pozdrawiam wszystkich odwiedzających tę stronę i życzę jeszcze więcej udanych wpisów. Przyznaję, że sam zalogowałem się na stronie specjalnie aby zamieścić te kilka słów.

Jestem studentem VI roku kierunku lekarskiego. Czytając wasze opowieści tu i na piekielnych (niektóre są naprawdę ciekawe) zauważyłem, że często pojawiają się w nich lekarze, pielęgniarki, ratownicy, NFZ i ogólnie polska służba zdrowia. Większość z nich jest pełna negatywnych opinii, co oczywiście szanuje bo każdy ma prawo wypowiadać swoje zdanie. Jednak naturalną koleją rzeczy utożsamiam się z wyżej wymienionymi, a już za rok sam będę lek. stażysta. Dlatego chciałbym stanąć w tym momencie w ich obronie. Postaram się choć odrobinę przywrócić dobre imię profesjom słusznie wg mnie uważanym przez wielu za najszlachetniejsze. Wiecie, robię to tylko dlatego, że nigdzie nie spotkałem tylu bezinteresownych, dobrych i mądrych ludzi co w tych polskich opuszczonych szpitalach rodem z trzeciego świata.

Aby wykształcić się na przeciętnego doktora pełni uporu i ambicji ludzie spędzają młodość na siedzeniu nad książkami, chodzeniu po prosektoriach, salach chorych, pracując jako wolontariusze tysiące godzin, często będąc poniżanymi przez osoby które obiektywnie patrząc niczym nie zasłużyły się społeczeństwu by oczekiwać ofiary z jego strony, ludzi którym szczerze i bez gadania się po prostu pomaga nie szczędząc środków, jakich oni nie ogarniają swoim umysłem. Jak to jest być tym lekarzem. Wiem ze większość z nas uważa tę pracę za łatwą, przyjemną i mega popłatną. Niestety łatwa nie jest - jest okropnie trudna, sam przed studiami myślałem, ze pukać młoteczkiem i podawać jakieś tabletki to każdy kretyn potrafi. To jest niestety nieprawda. Większość z was była kiedyś w szpitalu, albo chociaż u lekarza w gabinecie. Nawet nie wiecie ile bramek algorytmów przeskoczyło w głowie badającego w ciągu tych paru chwil, ile decyzji zostało wykluczonych, podjętych, podważonych i jeszcze raz podjętych. Bo za każdy błąd odpowiada się głową i reputacją (ktoś powie: "nie zawsze bo moja sąsiadka to miała taki przypadek, że..." - tak, zgadzam się "nie zawsze") Dobry lekarz w momencie gdy wchodząc zamykasz drzwi gabinetu sprawdza kilka, kilkanaście cech i objawów. Albo wyobraźcie sobie, ze aby podjąć decyzję musicie z zakamarków pamięci wydobywać wiedzę z jednego z kilkudziesięciu niemałych tomów encyklopedii (które wkuwaliście gdy inni wasi rówieśnicy bawili się na dyskotece), macie na to 10 czy 20 sekund, a jeśli się pomylicie tracicie prawo do zawodu i cofacie się do matury albo idziecie siedzieć. Żeby to skomplikować dodam, że musicie 3 takie procesy wykonywać jednocześnie, bo akurat w trakcie operacji, którą wykonujecie wystąpiło silne krwawienie z tętnicy biodrowej wspólnej co grozi śmiercią w kilkadziesiąt sekund, aparatura zaczyna wyć, wszyscy zaczynają pocić się z nerwów, a jednocześnie pielęgniarka podstawia wam telefon do ucha, bo na oddziale zaczęło wybierać się w ostatnią drogę do hadesu dwóch pacjentów jednocześnie, w tym dziecko, zgadnijcie kto ma wydać polecenia. Mocne prawda? Dr House w porównaniu do rzeczywistości jest niestety nudny. Ale to nie koniec. wyobraźcie sobie, że macie tak co 3-ci dzień przez 40 lat, zarabiacie 3 razy mniej niż wasz dobry kolega z innej dziedziny po szkole i kierunku o podobnej renomie co wasza, a dodatkowo w zamian za to co robicie - połowa Narodu polskiego rozstrzelałaby was, a druga połowa kazała pracować za darmo ("bo przecież przysięgali konowały"). Na deser co pół roku udajecie się na miłe spotkanie z panem prokuratorem (który by the way zarabia dwa razy tyle co wy, w życiu nie zarwał nocki i ludzie go szanują bo odwala dobrą robotę: wsadza partaczy za kratki) do sądu. Oskarżenie o błąd (np we wcześniej podanej sytuacji) wnosi pan Czesław, prywatny przedsiębiorca który żyje wesoło, pijąc co 2 dni wódę, w życiu nie słyszał o Tołstoju, totalnie nie dba o swoje zdrowie i liczy, że doktor da mu na cito jakieś panaceum na jego problem. Sam prowadząc firmę sprzedaje klientom w sklepie jakieś buble kłamiąc w żywe oczy, że to najnowszy model i oszukuje państwo przy płaceniu podatku na dziesiątki tysięcy złotych rocznie.

Kolejna dygresja: Co byście zrobili gdyby u was w zakładzie pracy szef kazał produkować jakiś produkt nie dając materiałów, dodatkowo jeszcze zwiększył wam limit dzienny pracy x 2 i zatrudnił tylko połowę potrzebnej obsady? A za każdą znaczącą pomyłkę idziecie do więzienia.

Kolejna myśl: Czy można winić powstańców warszawskich za to, że przegrali, bo mieli tylko 1 pistolet na czterech ochotników? Oni poświęcili życie w nierównej walce, lekarze też to robią, tylko dodatkowo wszyscy ich nienawidzą (chociaż każdy szanujący się polski gbur pragnie by jego dziecko zostało lekarzem).

Ktoś inny powie, "spoko ale zarabiają krocie". Otóż nie. Przyznaję, że specjalista po 12 latach nauki pracując astronomiczne ilości godz w tyg zarabia więcej niż robotnik, rolnik czy szeregowy urzędnik (powiem nawet dużo więcej). Ale do cholery lekarz nie jest robotnikiem ani podstawowym urzędnikiem. O czym tu mowa? Notariusz, średni urzędnik, menedżer, programista, dziennikarz z równoznacznym stażem i tygodniowym nakładem pracy zarobi zwyczajnie i bez fajerwerków więcej (nie wnikam, czy słusznie czy nie, bardzo szanuję te profesje). I nikt im nie wypomina samochodu czy domu. Dlaczego jest taka nagonka na lekarzy? No cóż, brak pieniędzy w budżecie, ci się ciągle buntowali więc trzeba było w jakimś momencie ich uciszyć. Ktoś sprytnie wymyślił sposób: puszczono w mediach parę afer, kilkoro odpowiednich osób powiedziało hasło "pokaż lekarzu co masz w garażu" i uciszył tym niejeden strajk. Zaoszczędzone środki wpompowano w administrację (również administracje NFZ). Najlepsze, że wykorzystali do tego zwykłych Polaków, was. To bardzo mnie irytuje bo czytając Wasze historie zakładam, że tę stronę odwiedzają głównie ludzie inteligentni i bardzo inteligentni, a jednak te hasła odbijają się wciąż echem, echem, echem. Nie walczyłbym z zacietrzewionym panem Mietkiem - hydraulikiem, który uważa, że lekarze to darmozjady i partacze, mimo że połowa rur jakie wymienia ludziom - przecieka i pęka po tygodniu bo tenże pije w pracy.

Jeszcze jedno zagadnienie. Wiecie co nam dał socjalizm wyjątkowego w porównaniu do wieków wcześniejszych? Publiczną służbę zdrowia - czytaj to tak: każdy płaci ile może i wszystkim pomagamy tak samo, czyli marnie. Dobrze dla biednych, bardzo źle dla bogatych. Przed wojną gdy zachorowałeś, sprzedawałeś brylanty, konia i szedłeś do doktora. Tak jest wciąż na zachodzie, jak tam żyją lekarze wszyscy wiemy. Są bardzo bogaci, mają świetny PR lecz kosztem jednej rzeczy - nie płacisz, umierasz. I nie mowa tu o zszyciu rany od szkła tylko o refundację procedur medycznych wartych setki tysięcy dolarów. Czy wiecie, że w Polsce ratuje się bezdomnego alkoholika po wypadku, używając badań i leków wartych często kilkaset tysięcy zł bez zbędnych pytań i gadania? (pacjenci OITU zużywają w postaci leków, przyrządów i personelu statystycznie kilka tysięcy złotych na osobę na dzień). Postępuje się tak, bo to jest właśnie istota naszej pracy. Z drugiej strony to właśnie stąd wynikają wszystkie nasze obecne polskie bolączki. Mam nadzieje, że dzięki temu inaczej spojrzycie na te sprawy i na zaspanych i sfrustrowanych lekarzy. Dziękuję

Pobierz ten tekst w formie obrazka
6 grudnia 2011, 22:12 przez believe1 (PW) | Skomentuj (7) | Do ulubionych
Głosów
263
(w tym negatywnych:
134
)
plus Wspaniałe
129
Od dawna czytam zamieszczone tutaj historie i w końcu sama postanowiłam tu swoją dodać.
Otóż będzie to o tym, że
nawet zwykli kierowcy mają dobre serce.
Wszystko odbyło się około 2 tygodnie temu. Był piątek, godziny wieczorne, byłam w drodze na oazę. Moją trasę przecina ulica Zakopiańska, czyli popularnie zwana Zakopianka, więc muszę pokonać przejście dla pieszych. Tego dnia miałam być wyjątkowo pół godziny wcześniej, więc mi się trochę spieszyło. Dochodzę do przejścia a tam... na całym lewym pasie rozbite szkło - samochody jadą jeden za drugim, nie ma jak przejść, a ja bezczynnie stoję i zamartwiam się czy zdążę. Stoję tak i stoję dobre 10 minut i nic. Nagle na prawym pasie zatrzymuje się białe auto i miga mi światłami, żebym przeszła. Chciałam przejść, ale samochody z lewego pasa wymijały stojące auto i dalej nie mogłam przejść. I nigdy nie zgadniecie co zrobił kierowca białego samochodu. Wjechał centralnie przed inne auto na drugi pas i zatrzymam cały ruch! Ja bezpiecznie przeszłam i na pożegnanie mu pomachałam.

Drogi kierowco białego auta, jeśli to czytasz, to wiedz, że jestem ci bardzo wdzięczna! Gdyby nie ty, to bym się spóźniła, a tak to doszłam w sam raz na czas.

kierowca przejście zaciesz

Pobierz ten tekst w formie obrazka
24 grudnia 2011, 21:41 przez DajBuziaczka (PW) | Skomentuj (6) | Do ulubionych
Głosów
131
(w tym negatywnych:
24
)
plus Wspaniałe
107
Spotkałam kiedyś na przystanku bardzo starszą panią. Wyglądała na mocno doświadczoną przez życie i wyraźnie potrzebowała kontaktu z drugim człowiekiem, nawiązała więc ze mną rozmowę. Dawno nie widziałam starszej osoby o tak radosnym nastawieniu do życia. Opowiadała, że w czasie wojny była na robotach w Niemczech, ale trafiła na takich dobrych ludzi, że niczego jej nie brakowało. Że ma takie wspaniałe wnuki - pokazała zdjęcia chyba z dziesięciu maluchów i o każdym kilka miłych słów. A na koniec opowiedziała:
- Idę ostatnio po parku i jakiś chłopak dziewczynę całuje. Ona mu mówi: "Przestań, zobacz, starsza pani idzie, co ona sobie pomyśli?". No to ja się uśmiecham do niej i mówię: "A co ty myślisz? Że ta starsza pani, to się w twoim wieku nie całowała? Może nawet częściej niż ty."

Niech żyją niestereotypowe starsze panie :)!

Pobierz ten tekst w formie obrazka
29 września 2013, 10:44 przez ~basik | Skomentuj (6) | Do ulubionych
Głosów
149
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
149
Od ponad roku jestem szczęśliwą posiadaczką Husky.

Jak wiele osób wie, te psy mają skłonności do ucieczek. Podczas jednego
ze spaceru, poznaliśmy wraz z chłopakiem pewne starsze małżeństwo. Bardzo mili i serdeczni. Nasze psy bardzo się polubiły. Do tego stopnia, że Hera jak ich widzi to zaczyna podskakiwać i piszczeć.
Porozmawialiśmy z nimi z pół godziny, opowiedzieliśmy im o sobie, że mieszkamy w dość charakterystycznej starej willi w tym parku, w którym właśnie się spotkaliśmy. Wzdłuż parku biegnie droga, jest dość ruchliwa i ludzie często nie zważając na niebezpieczeństwo pędzą po niej jak szybcy i wściekli. Pewnego razu przyszedł do nas kolega. Nie zamknął dobrze drzwi i Hera skorzystała z możliwości swobodnego wybiegania się. Natychmiast wybiegliśmy za nią, ale latała na bezpieczną od nas odległość, w końcu zniknęła nam z pola widzenia.

Zmartwieni i zrezygnowani po ciągłym nawoływaniu jej, wróciliśmy do domu.
Martwiłam się o nią, co chwilę zerkałam przez okno, sprawdzając czy nie wróciła. Bałam się,że wpadnie pod samochód czy ktoś zrobi jej krzywdę.

Minęło ok 40 minut. Patrzę przez okno, a pod domem stoją ci wspaniali starsi ludzie, trzymając na smyczy Herę i ich psa.
Wybiegłam w kapciach do nich tak uradowana i szczęśliwa, dziękując im stokrotnie.

Chciałam wmusić w nich butelkę swojskiego wina w podzięce, ale nie chcieli przyjąć. Powiedzieli, że to dla nich normalna sytuacja i że wg nich każdy tak powinien się zachować.

Bezinteresowni wspaniali ludzie nadal istnieją.

park spacer z psem

Pobierz ten tekst w formie obrazka
4 października 2013, 20:33 przez KittyKnl (PW) | Skomentuj (6) | Do ulubionych
Głosów
68
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
68
Jako pan swojego losu i król życia postanowiłem dorobić. Jako żem młody, bo zaledwie 16 wiosen, padło na ulotki. Tyle tytułem wstępu.

Chodząc po osiedlach, naprawdę różnych, spotkałem się z wieloma nieuprzejmymi osobami. Nie dziwi mnie to, ponieważ roznosiłem ulotki o dość późnej porze. Wiecie, szkoła, treningi itp. Jednak w całej tej pracy, znalazło się parę osób, które były bardzo miłe, nie były wulgarne, a przede wszystkim, raczyły otworzyć drzwi. Chciałbym podziękować wszystkim tym miłym osobom. Mimo tego, że musiałem ściągać was z wygodnej kanapy, potrafiliście być mili i uprzejmi. Tacy ludzie, to towar deficytowy w naszym pięknym kraju, dlatego zachęcam, abyśmy zaczęli być mili dla drugiego człowieka. To nic nie kosztuje, a może poprawić humor na cały dzień.

~Sakkeru

Ulotki Włocławek

Pobierz ten tekst w formie obrazka
22 grudnia 2013, 1:34 przez Sakkeru (PW) | Skomentuj (6) | Do ulubionych
Głosów
49
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
49
Chciałabym podziękować Pani z cukierni Michalscy na Placu Wszystkich Świętych w Krakowie. Chciałam kupić ciasteczko i zjeść je na miejscu, gdy wybrałam coś dla siebie to Pani ostrzegła mnie, że ciastko zawiera b. dużo alkoholu, więc może to być groźne jeśli jadę samochodem. Faktycznie byłam tego dnia kierującą, zatem wybrałam w cukierni coś innego. Później wieczorem miałam kontrolę drogową i na szczęście wyszło 0.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
13 stycznia 2014, 11:37 przez majanna85 (PW) | Skomentuj (6) | Do ulubionych
Głosów
59
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
59
Mój humor poprawiło dzisiejsze oddawanie krwi - dziękuję pani doktor za pochwalenie mojej "zawartości krwi w krwi", bo dzięki temu człowiek nie dość, że komuś pomoże, to jeszcze jest przekonany, że oddał mu "dobry materiał" ;)

Pobierz ten tekst w formie obrazka
26 lutego 2014, 23:46 przez ~cat | Skomentuj (6) | Do ulubionych
Głosów
45
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
45
Nienawidzę moherów. Przysięgam, że nienawidzę ich z całego serca. Nie mówię o wszystkich, mam na myśli stare babcie w kapilindrach przykrywających siwe włosy (albo różowe, z takimi też się spotkałam), które o 7:00 stoją na przystanku o każdej porze roku i jeżdżą (chciałam napisać, że Sami Wiecie Gdzie, ale czy ktoś w ogóle wie, gdzie one podróżują z samego rana?!) z bardzo ważnych powodów wszystkimi liniami. Ale nie to jest najgorsze, bo dobra, mają interes, to jeżdżą, nawet Kościół jestem w stanie zrozumieć. Niech już nawet o tej 7:00!
Ale nie... Stanie taka za Tobą i na Ciebie napiera, pcha Cię, ale udaje, że wcale tego nie robi, że idzie z tłumem. Gówno prawda. Idzie sama, pcha Cię swoją ręką, ale nic nie mówisz, tylko odwracasz się porozumiewawczo, bo może zrozumie, że to niegrzeczne.
No, już zrozumiała. Drzwi się otwierają, a ta pełna zrozumienia wpycha się przed Ciebie i wsiada, chociaż ludzie jeszcze nie zdążyli nawet wysiąść. Łokcie w żebra i po Tobie, wycofujesz się, bo przecież nie oddasz. (Raz próbowałam, ale nie trafiłam, w takim szoku byłam.)

Nienawidzę jeszcze takich, które jęczą w pełnym jak ul autobusie, że ją plecy bolą, że na nogę jej nadepnęłaś niechcący, ale o przeprosinach nie chce słyszeć. Najchętniej w ramach skruchy chciałaby audiencję prywatną u papieża, czy coś, no pogrzane babki totalnie! Ale dobra, teraz coś może o tych wspaniałych...

Jadę sobie na uczelnię. Trzymam w kieszeni bilet, ale nieskasowany, bo stwierdziłam, że to tylko jeden przystanek, więc kanarów nie będzie po drodze, a jak już będą w środku, to skasuję i po krzyku. W razie czego miałabym na drogę powrotną, oszczędność, rozumiecie.
Teraz wiem, że mohery też rozumieją, a przynajmniej przemiła pani, o której zaraz opowiem.
W każdym razie jadę, słuchawki w uszach, bo wiadomo, wiosna, trampki, chce się żyć. W końcu nic Ci się nie odmraża, fajna sprawa! Ale... Przede mną nagle kanar, z jakimś czytnikiem, legitymacją, ale wyraz twarzy łagodny, więc wyjmuję słuchawki trochę nerwowo i szukam... Udaję, że szukam nieistniejącego skasowanego biletu, ale nieźle mi to wychodzi, bo słyszę: "Poszukaj, na pewno gdzieś jest, zaraz wrócę."
Myślę, że ok, nie zdąży wrócić, jeszcze tył do sprawdzenia, więc zdążę wysiąść na tym cholernym przystanku. Ale niestety, przede mną wyrasta drugi kanar, też z czytnikiem i legitymacją wyciągniętą ku moim oczom, tak jakbym mogła pomyśleć, że ktoś inny niż kanar podejdzie do mnie z czytnikiem.
Ja przerażona i mówię, że zaraz wysiadam, że mam bilet, ale że to mój przystanek, więc może panowie wysiądą ze mną, a ja na spokojnie poszukam, bo w takim tłoku... (Dobrze, że z tego strachu nie wymyśliłam pełnego autobusu, bo faktycznie nie było gdzie nogi postawić, a oni mi tutaj z czytnikami! No ale dobra.)
Kiwnięcie, ja wstaję i słyszę, że chcą mój dowód. Myślę sobie, że mój nowy portfel w cętki będzie naprawdę niefajnie wyglądał bez stówy, czy ile tam się teraz płaci za brak biletu. Wyjmuję z torebki portfel i jednocześnie wolnym krokiem idę ku drzwiom, żeby zaraz dostać wyrok. I kiedy już wysiadałam, jedną stopą byłam na chodniku, czuję jak ktoś kuje mnie w bok. Myślę sobie: "Moherze, do k*rwy nędzy, zaraz wlepią mi mandat, a Ty mnie jeszcze pukasz w żebra?!" oraz coś na kształt "No nie... K*rwa, no nie... Boże, czy Ty to widzisz?", ale tylko się odwracam, żeby nie robić zamieszania większego niż zrobiłam, patrzę, a przemiła, ładnie starzejąca się (nie pamiętam jej twarzy, ale z pewnością wyglądała olśniewająco jak na swój wiek) kobieta wręcza mi swój skasowany bilet za 2,40.
Pomachałam kanarom przed nosem i pobiegłam dogonić tą panią, która uratowała mi życie. Dziękowałam jej przez piętnaście minut i obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie będę jechała bez biletu.
Sranie w banie, nadal jeżdżę, ale przynajmniej odzyskałam wiarę w ludzi.

mohery bilet autobus kanary

Pobierz ten tekst w formie obrazka
31 marca 2012, 5:11 przez ~Yours | Skomentuj (6) | Do ulubionych
Głosów
100
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
100