Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

Witam wszystkich bardzo serdecznie!

Moja Historia zdarzyła się 12 lat temu.

Wyjechałam za granicę za chlebem ale tak wyszło że
bardzo szybko poznałam kogoś i się zakochałam. Zaszłam dosyć szybko w ciążę i musiałam zamieszkać z rodzicami ukochanego. Co przeżyłam nie będę tutaj opowiadać bo nie o tym ma opowieść. Wytrzymałam dwa lata poniżania i maltretowania psychicznego. Pewnego dnia powiedziałam dość! Spakowałam dziecko i siebie i wyszłam z domu. Pojechałam do miasta z myślą że pójdę do opieki społecznej i tam mi pomogą. Przeliczyłam się, wszystko było pozamykane. Nie wiedziałam co robić,a jak nie wiesz co robić to idziesz do kościoła i tak też zrobiłam. W kościele było kilka osób w tym TA WSPANIAŁA KOBIETA która mnie uratowała. Zobaczyła że płaczę i podeszła do mnie. Zapytała co się stało. Odpowiedziałam tyle na ile potrafiłam ,a było to tylko kilka słów. Kobieta ta gdzieś zadzwoniła i za kilka minut wzięła mnie,moje dziecko i to co miałam ze sobą i zawiozła nas gdzieś,gdzie jak powiedziała nam pomogą. Okazało się że był to dom "Samotnej Matki"
Otrzymałm potrzebną pomoc,pokoik dla mnie i dziecka i pieniądze na początek dopóki nie stanę na nogi. Wspaniałe były też pracownice tego domu,które się nami zajęły i pomogły w krótkim czasie dojść do siebie. Po kilku miesiącach dostałam mieszkanie,ukończyłam kurs języka i mogłam już sama zadbać o moje dziecko i siebie. Tym osobom,które mi pomogły,dziękowałam już ale chciałam jeszcze tutaj publicznie im podziękować i podzielić się z wami tym co mnie spotkało!

Pobierz ten tekst w formie obrazka
23 września 2016, 8:28 przez sokbananowy (PW) | Skomentuj | Do ulubionych
Głosów
0
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
0
Witam serdecznie.

Zacznę od tego, że dziękuję wszystkim wspaniałym ludziom, których Bóg postawił na mojej drodze życiowej w ciągu ostatnich
dwóch lat. Wszystkich nie sposób wymienić, ale nie czujcie się w żaden sposób pominięci. Jesteście głęboko w moim sercu. Dziękuję Wam. A w szczególności moim rodzicom, szefowej w pracy, koleżance Ewelinie i Aniołowi o imieniu Mariola. A teraz do rzeczy.

Mam 34 lata. Nie jestem zamożny ale też nie biedny. Mam własne mieszkanie po dziadkach i zarabiam minimum krajowe. W zasadzie to wszystko. Nie mam nawet samochodu. Ale biorąc pod uwagę sytuację innych ludzi, moje życie to bajka. A w zasadzie stało się bajką przez rzeczone dwa lata. Wcześniej to był koszmar i piekło. Upadłem bardzo nisko i sięgnąłem dna. Każdy z nas ma swoje własne pojęcie dna. I niektórzy muszą go sięgnąć, żeby móc się odbić. Szkoda tylko że tak niewielu ludziom się to udaje. Na szczęście mi się udało. Tekst będzie długi a i tak nie do końca opiszę wszystko. Nie zdołam. Postaram się jednak najlepiej, jak mogę. No to jedziemy.

Na dno którym już wspomniałem, ściągnąłem się sam. Na własne życzenie. Rozwinęła się bowiem u mnie choroba alkoholowa na przestrzeni lat. Od zawsze piłem dużo. Piłem po to żeby się upić. Moi znajomi szli do domów a ja szukałem dalszych okazji do napicia się. Nigdy nie miałem hamulca. Budziłem się w różnych dziwnych miejscach. Dzień zaczynałem od piwa albo od kielicha. W domu miałem zawsze jakiś zapas alkoholu na "suche dni". Inni to widzieli i zwracali mi uwagę, że za dużo piję, ale gdzież tam! Ja nie widziałem problemu. Żadnego. Dla mnie wszystko było cacy.

W pewnym momencie przekroczyłem bardzo cienką i niewidoczną linię, zza której się już nie wraca. Jest się alkoholikiem. Do końca życia. Być może niepijącym, tak jak ja teraz, ale zawsze.

Tak więc piłem. Dużo, często, długo. Czasem tydzień, czasem dwa tygodnie nie trzeźwiałem. Wpadłem w błędne koło beznadziei i zaprzeczania. Że nie mam problemu, że mogę z tym skończyć, kiedy tylko zechcę. To trwało kilka lat. Ludzie i bliscy się ode mnie odwrócili, nie miałem nikogo. Nawet dziewczyny. I nic dziwnego, no bo która zdrowa na umyśle kobieta chce być z pijakiem?

Nawet rodzice, których jestem jedynym synem, nie mieli ochoty przebywać w moim towarzystwie więcej, niż to absolutnie konieczne. Ludzie na ulicy odwracali wzrok, udawali, że mnie nie widzą lub zbywali. Kłamałem na każdym kroku, stałem się drażliwy i agresywny. Na każde słowa, które mi się nie podobały reagowałem nerwowo, krzykiem i wzburzeniem. Swoim bliskim dawałem tak popalić, że głowa mała. Krzywdziłem ich na każdym kroku, dochodziło do rękoczynów. Koszmar. Pracę, którą miałem, straciłem przez alkohol, bo zaczynałem popijać w pracy a nawet upijać się.

Utrata pracy to był cios, który pociągnął za sobą łańcuszek zdarzeń, które tak na dobrą sprawę uratowały mi życie. Bez tego nie byłoby mnie tu i teraz. Zapił bym się na śmierć.

A zaczęło się to tak, że wziąłem sobie wolne w pracy i zacząłem pić. Sam w swoim mieszkaniu, które przypominało melinę. I dla mnie wtedy to było super. Niczego mi nie brakowało i miałem święty spokój. Ale przesadziłem, bo wolne się skończyło, był ranek, ja nadal pijany i śmierdzący, jak gorzelnia a tu trzeba iść do pracy! Nie poszedłem. Myślałem że "oj, jakoś to będzie. Wymyślę jakąś ściemę. Jestem przecież mistrzem ściemy i zawsze mi się udaje".

Tego samego dnia zadzwonił telefon. To była szefowa i pytała gdzie jestem i dlaczego nie ma mnie w pracy. Po moim głosie i bełkotliwie artykułowanych słowach nawet chomik by się domyślił. Stwierdziłem, że skoro i tak nie miałem do czego wracać, to mogę balować dalej. Więc w tamtym momencie mnie to ucieszyło. Znowu miałem święty spokój i mogłem kontynuować picie. Liczyło się tylko to. Pomyślałem : "A co tam! Znajdę sobie inną robotę! Ja mogę wszystko!". I zabawa trwa. Trwała jeszcze jakiś czas.

Ale nic nie trwa wiecznie. Zaczęła mi się kończyć kasa. I coraz częściej popadłem w myśli depresyjne. Tego ostatniego wieczoru będąc po kolejnej flaszce wódki stwierdziłem, że życie jest do bani, ja jestem do bani i to wszystko nie ma sensu. Postanowiłem ze sobą skończyć.

Pamiętam, jak przez mgłę, gdy w pijackim zaślepieniu metodycznie wszystko przygotowywałem, ubierałem się, lałem gorącą wodę do wanny. W końcu wszedłem i podciąłem sobie żyły na przedramionach. Nie wiem, ile to trwało. Może sekundy? Może minuty? Kiedy jednak zacząłem "odpływać" i słabnąć, coś mnie nagle poraziło. Jak prąd. Coś kazało mi ostatkiem sił wyjść, paćkając krwią wszystko dookoła i wezwać pomoc. Nie wiem, co to było. Może strach i przerażenie? Może resztki zdrowego rozsądku? Może Bóg? A może wszystko to po trochu? Teraz jest to nie ważne. Bo dzięki temu żyję.

Nie wiedziałem, gdzie mam telefon, ale komputer był włączony i zobaczyłem, że jeden z kolegów który mieszka blok obok jest dostępny na czacie. Na wpół przytomny z przepicia i utraty krwi z wysiłkiem napisałem, co zrobiłem. W tym czasie pod fotelem zrobiła się już kałuża krwi. Przybiegł i wezwał pogotowie. Dziękuję Paweł, stary! Uratowałeś mi życie. W znaczeniu dosłownym.

Potem rzeczy potoczyły się bardzo szybko. Zostałem pozszywany, podpięty pod worek z krwią, do szpitala wezwano rodziców i jak wystarczająco mogłem się już ruszać, zostałem wypisany do domu. Ale nie do mojego domu, gdzie czekała na mnie wódeczka i browary. Tylko do rodziców. Pod klucz. Zabrali mi wszystko,co miałem przy sobie: resztki pieniędzy, dokumenty, włącznie z ubraniami, które miałem na sobie. Żebym nigdzie nie mógł wyjść. To było najgorsze dochodzenie do siebie, jakie pamiętam. Nie wiem, ile trzeźwiałem. Ale długo. Cały się telepiąc, oblewając potami, prosząc, błagając o choćby kieliszek wódki, wrzeszcząc, klnąc pod nosem na wszystko, wszystkich i na cały świat. Rodzice jednak byli niewzruszeni. Kiedy przeszło mi, bo zauważyłem, że nic nie wskóram, gdy pojąłem, że prawie otarłem się o śmierć, kiedy przyszły przemyślenia, że życie mi się zawaliło na głowę a jednak żyję nadal i nawet nie mam na opłaty za mieszkanie... zacząłem ich błagać o inny rodzaj pomocy. Żeby wysłali mnie do jakiegoś specjalisty, psychologa, psychiatry, do wariatkowa, żeby zrobili cokolwiek. Niech mi ktoś pomoże, bo ja tak dłużej nie mogę.

Rzeczywiście umówili mi psychiatrę w trybie ekspresowym. Wciąż się telepałem, trząsłem i miałem dreszcze, ale ten lekarz-anioł przepisał mi leki, które stosuje się przy odstawieniu alkoholu. Jakieś antydepresanty, zestaw witamin i mikroelementów, coś tam jeszcze. I kazał odpocząć. Ważne, że leki podziałały błyskawicznie. Tak jakby podziałała wtedy setka wódki. Przestałem się trząść, dreszcze i poty ustąpiły, głowa przestała pękać i świat przestał wirować przed oczami. Czułem się słabo, ale dobrze, znośnie. Po kilku dniach, przy następnej wizycie zalecił odwyk. Stwierdził nawet, że to konieczne. Byłem wtedy w stanie zrobić wszystko. Bo wiedziałem, że rodzice i życie dają mi ostatnią szansę. Zgodziłem się - bez wahania zapisałem się na odwyk. Była to najmądrzejsza decyzja w moim życiu. Dziękuję panu bardzo, panie doktorze.

Na odwyk trzeba było czekać dwa tygodnie. Warunkiem przyjęcia było utrzymanie absolutnej abstynencji przez ten czas. Tego warunku moi rodzice mieli zamiar dotrzymać za wszelką cenę. Nadal byłem u nich w mieszkaniu pod kluczem i brałem leki. Działały kojąco. Rzadkie wyjścia na zewnątrz były zawsze w obecności któregoś albo obojga rodziców. Wszędzie byłem wożony, abym nigdzie po kryjomu nie mógł kupić sobie alkoholu. A chęć miałem przeogromną. Nie udało mi się. Dotrwałem w trzeźwości do dnia przyjęcia na terapię. Dziękuję Wam Mamo i Tato, że do końca nie straciliście wiary we mnie, dziękuję za to, że trwaliście tak mocno w swoich postanowieniach w tych najbardziej przykrych chwilach jedynie dla mojego własnego dobra.

Odwyk trwał 6 tygodni w całkowitej izolacji od świata zewnętrznego. Z perspektywy czasu mogę go określić jako bezpieczną przystań dla tych, którzy chcą, naprawdę chcą zaznać spokoju. Ale w każdym porcie są wichrzyciele, rozrabiaki, awanturnicy. Są też sztormy i burze. Jest jednak dobrze. Pod warunkiem, że jest się tam po to, by zdrowieć. Ja chciałem. Zrobili tam ze mną niesamowite rzeczy. Rozebrali mi psychikę na kawałeczki i dali do rąk "masz, teraz to sobie poukładaj". Pewne rzeczy przychodziły łatwiej, inne trudniej. Najtrudniejsza była akceptacja, kim się jest, co się robiło, jaki oddźwięk na innych ludziach mają nasze czyny. Szok. Nauczyłem się doceniać życie, szanować ludzi i ich historię. A historie niektórych z nich powodowały, że jeżył się włos na głowie. Dziękowałem Bogu za to, że nie byłem na ich miejscu. Choć wcale nie byłem i nie jestem religijny, dziękowałem Bogu. Coś musi przecież istnieć. Coś, co nad nami sprawuje pieczę. Bo przecież mogłem się znaleźć tam, gdzie byli ci ludzie. Opatrzność jednak czuwała nade mną i postawiła mi tych wszystkich alkoholików na drodze, abym mógł zmądrzeć i opamiętać się. Na szczęście nie było jeszcze za późno. Dziękuję Wam ludzie, dzięki Wam przejrzałem na oczy. Dziękuję pani Justyno. Jest pani Aniołem. Sesje z panią przez łzy, szlochania i zgrzyty zębami bardzo wiele mi dały. Gdyby nie pani, to wszystko nie dotarło by do mnie. To jakim byłem złym człowiekiem i ile krzywd wyrządziłem. Pani mi to uświadomiła. Dziękuję po stokroć.

Życie po odwyku było inne. Trudne. Stary ja musiał odejść. Musiałem stać się zupełnie nowym człowiekiem. Pora była zmienić towarzystwo, nawyki, sposób odnoszenia się do innych, plan dnia. Trzeba było zmienić wszystko. Miałem momenty zwątpienia i słabości. Ale nie napiłem się ani raz, ani kropli. Odliczałem dni abstynencji na kalendarzu, skreślając każdy kolejny dzień, jak więzień w celi. Nadal to robię, ale już rzadziej. Co kilka tygodni i obecnie mam blisko 800 dni abstynencji. Chodziłem na terapię indywidualną co czwartek. Próbowałem mitingów AA ale stwierdziłem, że ta wspólnota to jednak nie mój konik. Dziękuję wszystkim anonimowym alkoholikom. Z pewnością coś wyniosłem z tych mitingów. Na początku trzymały mnie one w pionie, kiedy sam jeszcze byłem chwiejny. Dziękuję za Wasze opinie i rady. Dziękuję mojemu indywidualnemu terapeucie panu Jurkowi. Wyszedłem dzięki panu "na ludzi" i naprawdę nasze sesje bardzo dużo mi dają. Dzięki nim nadal trzymam kurs.

Po wyjściu z odwyku ludzie nadal mi nie ufali. Niewielu z nich wiedziało, że w ogóle byłem na terapii. Rodzice nadal patrzyli na moje samodzielne poczynania dnia codziennego z nieufnością. Potrzebny był czas, żeby to zmienić, a ja byłem bardzo zmotywowany.

Tak więc co każdy czwartek chodziłem do indywidualnego terapeuty, o którym już wspomniałem. Było tak przez kilka miesięcy bezrobocia. W końcu znalazłem pracę. Czasem wypadło, że nie mogłem odwiedzić terapeuty. Cóż, takie życie. Ale ta praca to było moje pierwsze, poważne, osobiste zwycięstwo. Powoli zacząłem stawać na nogi i wierzyć we własne siły. W pracy tej poznałem koleżankę, która okazała się być jedną z najrówniejszych babek, jakie tylko mogą być.

Rzeczona praca trwała tylko 6 miesięcy, co z góry było nam zapowiedziane. Ale obiecałem sobie, że przepracuję do końca i nie dam plamy. Więc znowu za pół roku czekało mnie szukanie roboty i pewnie jakiś czas na bezrobociu. Tak się jednak nie stało, bo ludzka dobroć nie zna granic.

Otóż poznana koleżanka to dziewczyna niesamowicie obrotna i na cztery kopyta jest kuta. A przy tym to świetna kumpela. Okazało się, że zaraz po wygaśnięciu jej umowy z obecną firmą, przechodzi ona do innej pracy. Już ma zaklepane. Jej umowa kończyła się miesiąc wcześniej, niż moja. Traf chciał, że jej nowa praca, to ta sama firma z której ja rok temu wyleciałem przez alkohol i szefowa mnie doskonale pamięta. A jakże by inaczej! Takiego giganta trudno zapomnieć! Jaki ten świat mały.

Tak więc kończyła mi się umowa a ja miałem jeszcze urlop do wykorzystania. Wziąłem go więc na sam koniec, bo nie chcieli mi za niego zapłacić. Nagle po kilku dniach pobytu na przymusowym urlopie zadzwonił telefon. Od razu poznałem ten głos. To była moja dawna szefowa. Zapytała, czy chcę wrócić? Zatkało mnie chwilowo, ale zaraz dostałem banana na gębie i odparłem, że jasne o ile tylko istnieje taka możliwość!

Okazało się, że moja niedawno poznana super-koleżanka wstawiła się za mną u szefowej. Powiedziała, że nie piję, że byłem na terapii i że pracowaliśmy razem przez kilka miesięcy i sprawdziłem się jako dobry, odpowiedzialny współpracownik i nic nie można mi zarzucić. Tym oto sposobem po roku odzyskałem pracę, w której pracuję nadal. Już od ponad roku. Dziękuję Ci Ewelina, jesteś Aniołem którego Bóg postawił mi na drodze i jesteś świetną, równą kumpelą. Życzę Ci wszystkiego co najlepsze. Również pani dziękuję, szefowo. Za zaufanie i dobre serce, za wiarę we mnie i za drugą szansę. Nie zawiodę pani drugi raz.

Dzięki wcześniejszej pracy i tej odzyskanej mocniej stanąłem na nogi. Ludzie wokół dowiedzieli się, że nie piję już. Zaczęli na mnie przychylniej patrzeć, zyskałem mnóstwo nowych znajomych, zacząłem zajmować się dawnym hobby i pasją, dzięki której poznaje się kolejnych wspaniałych ludzi, zaczęło mi wyraźnie zostawać więcej pieniędzy w portfelu, zakupiłem sobie mnóstwo rzeczy i sprzętów, umeblowałem mieszkanie, które nie wygląda już jak melina. Dzięki Ludziom-Aniołom osiągnąłem tak wiele! Dziękuję!

Ale to jeszcze nie koniec! Najlepsza jest wisienka na torcie!

Kilka miesięcy temu w pracy zacząłem się żalić jednemu ze współpracowników na samotność i na to, że nie radzę sobie z kobietami. Powiedział, że jeśli w prawdziwym życiu nie potrafię, to żebym spróbował przez internet. Jest wiele par które poznały się w ten sposób i są szczęśliwe. Faktycznie, sam znałem wiele takich związków. Pomyślałem sobie a raz kozie śmierć. Trzeba się przełamać. Dziękuję Ci Jacek za ten pomysł, gdyby nie TY nie poznałbym nigdy mojej przyszłej żony.

Zarejestrowałem się więc na jednym z portali randkowych. Poznałem tam Kobietę-Anioła. Moją Mariolę. Jesteśmy razem już 4 miesiące i jest wspaniale. Mamy plany, żeby się pobrać. Zaręczyny są tuż tuż. Pierścionek zaręczynowy i obrączki już się robią u złotnika. Znalazłem miłość. Nareszcie. Zawsze miałem kompleksy i uważałem się za kogoś mało atrakcyjnego dla płci przeciwnej. Ta kobieta zmieniła to myślenie. Jest tak przepiękna, że dawny ja o takiej kobiecie mógł tylko marzyć. Nigdy bym się nie zdobył na odwagę podejścia do niej na ulicy i flirtowaniu czy podrywie. Po prostu stwierdził bym zwyczajnie, że u takiej laski nie mam szans. Ale jest. Jest! Nie mogę momentami w to uwierzyć. Dziękuję Ci Mariolu za to że jesteś. Za to, że mnie akceptujesz takim, jakim jestem, pomimo moich wad i niedoskonałości. Dziękuję Ci za to, że chcesz być moją żoną i matką moich dzieci. Za to, że dzięki Tobie z nadzieją, radością i ekscytacją patrzę w przyszłość i chcę iść z uśmiechem przez życie. Kocham Cię i dziękuję! Jesteś najcudowniejszym z Aniołów!

Od kiedy nie piję moje życie obróciło się o 180 stopni. Byłem w piekle i już nigdy więcej nie chcę tam wracać. Teraz jestem szczęśliwy. Kocham i jestem kochany. A wszystko za sprawą silnej woli i WSPANIAŁYCH LUDZI. LUDZI ANIOŁÓW, którzy mi pomogli, którzy mnie uratowali. Jeszcze raz wszystkim Wam DZIĘKUJĘ.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
29 września 2016, 8:10 przez corben1 (PW) | Skomentuj (4) | Do ulubionych
Głosów
0
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
0
Witam. Historia z dzisiaj, z ranka. Godzina 6:06, linia 144, Krakòw. Autobus podjeżdża na przystanek, na schody próbuje wejść starowinka. Z laską, ledwo kuśtyka. Autobus staje 40cm od krawężnika, starowinka nie sięga do poręczy, laska się omska, starowinka upada. Inni "pasażerowie" patrzą... W ch..u mają starowinkę... Nagle: O ZGROZO!!!!! Nadbiega satanista!!! Długie kudły do pasa, glany, czarne skórzane spodnie, czarna koszulka z rozj.....m Chrystusem, czarna skórzana kurtka. Podnosi staruszkę, wyzywa innych pasażerów od ch.i, po czy wsiada i pyta staruszki gdzie jedzie.Jedzie z babcią na jej przystanek, wysiada z nią, całuje w rękę, wzrokiem mordercy patrzy na innych współpasażerów. Wszyscy opuszczają wzrok... Chrześciqrwajanie.
Ave Diabola i mądrzy ludzie

Pobierz ten tekst w formie obrazka
11 października 2016, 12:17 przez Rivvass (PW) | Skomentuj (2) | Do ulubionych
Głosów
0
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
0
Witam, pierwsza moja historia tutaj, dodaję, ponieważ przypomniała mi się sytuacja sprzed roku, gdy wracałem z Niemiec do swojego miasta, a uważam, że warto zawsze mówić o tym co dobre.

Tak więc, jak wspomniałem wracałem z Niemiec, z wakacyjnej pracy, do której pojechaliśmy ze znajomymi. Transport musieliśmy sobie załatwić sami. W jedna stroneudąło sieugrać to tak, bysmy jehcali wszysyc razem. Takiej opcji nie było przy drodze powrotnej, więc każdy poszukał czegoś na blablacarze. Transport jest, niezbyt tani, ale już tęskno mi było do domu, własnego łóżka i spotkania z dziewczyną.

Wyjechaliśmy. Przez niemalże całą drogę odczuwałem ból zęba (a trwała o wiele dłużej niż było planowane z powodu korków na autostradzie, a opóźnienie liczone w godzinach) Gdy juz byłem w moim mieście, było dobrze po pierwszej, a nocnych u nas nie uświadczysz(a przynajmniej niewiele). W wyniku wspomnianego wcześniej opóźnienia jawiła się przede mną wizja przejścia piechotą przez praktycznie dwie dzielnice, a nienależała do najprzyjemniejszych, szczególnie, że do niesienia w sumie plecak turystyczny i dwie torby, ale no... dawaj. Widząc auta próbowałem stopa łapać. Parę osób olało. W pewnym momencie już bez żadnej wiary wystawiłem magiczny kciuk po raz kolejny i... ten jeden się zatrzymał. Widząc cały ten majdan wpuścił mnie do auta, z uśmiechem na ustach zapytał dokąd się kieruję, porozmawiał ze mną chwilkę i podrzucił mnie praktycznie pod dom.

Do tej pory jestem mu wdzięczny, bo pamiętam jak psychicznie i fizycznie byłem wycieńczony w tamtej chwili. Jeśli będziesz to czytał, bardzo Ci dziękuję :)

autostop

Pobierz ten tekst w formie obrazka
24 sierpnia 2016, 3:00 przez mari240 (PW) | Skomentuj (3) | Do ulubionych
Głosów
0
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
0
Serdeczne dzięki dla Pana Rowerzysty, który wczoraj ok godz 16 w okolicy mostu Pułaskiego w Poznaniu dogonił mnie i podał zgubioną z bagażnika skutera bluzę. Stary lump, ale mój ukochany. Życzę Ci, abyś również spotykał w życiu przychylnych ludzi:-)

Pobierz ten tekst w formie obrazka
26 sierpnia 2016, 19:33 przez ejcia (PW) | Skomentuj (1) | Do ulubionych
Głosów
0
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
0
Kierowca autobusu aniołem - historii część druga
Nie wydarzyło się wiele sytuacji, ale było to świetne
Ten Pan kierowca,
o którym mowa, jest właścicielem całej firmy przewozowej. I niby może sobie na więcej pozwolić niż pracownik, ale nie sądzę, że pracuję tylko dla pieniędzy
1) U niego, dzieci do 4 lat mają bilet bezpłatny. Nie zliczę ile razy wybijał darmowy bilet 5 albo nawet i 6 letniemu dziecku, bo słyszałam/widziałam tylko kilka sytuacji.
a) Kiedyś wsiadam do autobusu, przede mną sąsiadka z 5 albo 6 letnią córką. Ta sąsiadka powiedziała "poproszę szkolny", dla tej dziewczynki. A Pan kierowca zapytał czemu ta sąsiadka nie chce biletu. Odpowiedziała, że ma miesięczny. Odpowiedź "anioła"? "A, to proszę siadać"
b) Moja mama kiedyś wracała z bratem (5 lat) z przedszkola, miała do przejechania jeden przystanek. Mama powiedziała " cały i szkolny, jeden przystanek." Odpowiedź kierowcy: "Jeden przystanek? A to jeźdźcie"
2) Na zajezdni w mieście, na przystanku stała jakaś kobieta. Nasz autobus podjechał na ten przystanek. Ta kobieta podchodzi i pyta jaki autobus jedzie na ulicę Y. A Pan kierowca bezproblemowo odpowiada, że linia X
3) Nie muszę chyba mówić, że jak przy zebrze czeka jakaś starsza osoba, to się praktycznie zawsze zatrzyma
4)Kolejna sprawa, jego spokój. Nie da się go wyprowadzić z równowagi. Kiedyś jakaś starsza kobieta krzyczała, że ma darmowy bilet (bzdura), a on przez cały czas spokojnie tłumaczy, że nie u niego. Jak wsiądą jacyś pseudo-pranksterzy, też spokojny
5) A swoją firmę to chyba z pasją prowadzi. Jego autobusy mają około 15-20 lat, a są tak zadbane, jakby ledwo z salonu wyjechały. Zero rdzy czy czegokolwiek. I chyba nikt nie chce mu podpaść, bo od dwudziestu lat konkurencji nie ma
Pozdrawiam Pana kierowcę i życzę dalej takiego spokoju, życzliwości i sukcesów firmy oczywiście.

kierowca autobusu

Pobierz ten tekst w formie obrazka
16 sierpnia 2016, 21:16 przez PasazerkaAutobusow (PW) | Skomentuj (3) | Do ulubionych
Głosów
3
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
3
Od dawna mam nadwagę, prawie od tak dawna, jak problemy finansowe i osobiste. Zawzięłam się ponad dwa lata temu, że odmienię ten słaby los i mimo porażek będę próbować go odmienić. Trzymałam się japońskiego przysłowia, które kiedyś usłyszałam - upadnij siedem razy i wstań osiem. Nie było łatwo, ale nie o tym. Wreszcie zaczęło się zmieniać, poszłam (już po przekroczeniu 25. lat) na studia dzienne, a utrzymywałam się sama, pracując na etat plus nadgodziny. Kierunek trafiłam świetnie, ponieważ mi odpowiadał i dawał dużo satysfakcji. Ale ja wciąż nie o tym :) Musiałam chodzić na WF, zapisałam się na biegi (bo lubię świeże powietrze). Na pierwszych zajęciach byłam w tyle, ale wciąż biegłam, nie przeszkadzała mi zadyszka, zwalniałam, biegłam kroczek za kroczkiem. Nasz opiekun (zawodowy sportowiec, który przy okazji prowadził WF) patrząc na mnie powiedział, że jestem dzielna. To było szczere. I to mi pomogło niebywale, zaliczyć ten bieg, kolejne kolokwia i brnąć dalej, jak było mi ciężko to myślałam o tym zdaniu. Zmieniłam pracę na lepiej płatną i zgodną z zainteresowaniami. I szczerze myślę, że to jedno zdanie, że jestem dzielna, dało mi tyle siły. Sama teraz szukam u innych tego, co można pochwalić. Mi to bardzo pomogło.

Pobierz ten tekst w formie obrazka
17 sierpnia 2016, 18:28 przez morska (PW) | Skomentuj (5) | Do ulubionych
Głosów
3
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
3
Miałam wtedy chyba 17 lat, postanowiłam znaleźć pracę. Ogłoszenia przeglądałam razem z bratem. Znalazł on całkiem ciekawa ofertę. Sprzedawanie gazet, 7h dziennie, stawka zachęcająca. Zadzwoniliśmy, umówiliśmy się na spotkanie. Okazało się, że nie może być tak różowo, jakby się wydawało, ale nie o tym mowa ;)
Mi przypadło stanowisko w pobliżu Bramy Wyżynnej. Ludzi kusiły dodatki do gazet (za siedem kupionych gazet można było dostać atlas Polski, za jedną jakieś płyty, książeczki...), często płacili za 7, 14 gazet, brali jedną i dodatki. A mi gazety zostawały.
Pewnego dnia pogoda nie dopisywała. Nawet w bluzie trzęsłam się z zimna, deszcz padał, a parasol osłaniał tylko stoisko - przemarzałam. Przyszła do mnie pewna starsza pani. Chciała kupić gazetę z programem telewizyjnym, ale zabrakło jej drobnych. Chciała wrócić do domu po resztę kasy. Pomyślałam sobie wtedy: "Nie no, tak to nie będzie, niech ona już wraca do domu i nie wychodzi w taką pogodę".
Dostała gazetę z pliku tych, które były opłacone i zostawione (bo kto potrzebuje 7 tych samych gazet?) z przykazem, że ma już wracać do domu i napić się ciepłej herbaty, bo inaczej będzie chora. Podziękowała i poszła.
O sytuacji zapomniałam do czasu. Szczękając zębami z zimna rozmawiałam z koleżanką, która pracowała w pobliżu. Akurat żaliłam się, że nie mogę opuścić stanowiska nawet na moment (żadnych wyjść do łazienki, po coś do picia..)
Ktoś złapał mnie za ramię. Odwracam się i widzę starszą panią. Wcisnęła mi kubek gorącej słodkiej herbaty kupionej w kawiarni w dłonie i powiedziała: "Masz dziecko, pamiętaj, że dobre uczynki zawsze wracają. Wypij póki jest ciepła".
Nigdy wcześniej herbata mi tak nie smakowała, a w oczach miałam łzy szczęscia, bo choć przez chwilę było mi cieplej ;) Często to wspominam - życzliwą starszą panią, która tamtego dnia była dla mnie aniołem. I jej słowa, które wryły mi się w pamięć ;)

pomoc starsza pani

Pobierz ten tekst w formie obrazka
19 lipca 2016, 13:49 przez aggy (PW) | Skomentuj (1) | Do ulubionych
Głosów
19
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
19
Wczoraj (08.06.2016) byłem na całodniowej wycieczce. Kiedy jechałem dziś do szkoły, 2 przystanki po moim wejściu "kanary". Ok, patrzę za legitką z miesięcznym...NIE MA. Myślę sobie "cholera, zostawiłem w domu". No to czekam, mówię kontrolerowi, że nie mam, a ten prosi o legitkę. Mówię, że nie mam. Prosi o PESEL, żeby sprawdzić w bazie. Szukam w komie, nie ma, nie wiem co się stało, bo zapisywałem. Powiedział, żeby do rodzica zadzwonić, no to dzwonię do mamy i pytam o PESEL. On prosi, żeby dać mamę do telefonu, daję mu.

- Dzień dobry, czy pani syn posiada legitymację uprawniającą do biletów bezpłatnych?

- (nie słyszę)

- Dobrze, dziękuję, miłego dnia. (i do mnie) Następnym razem nie zapomnij biletu.


UWIELBIAM RZESZÓW

Kontrolerzy

Pobierz ten tekst w formie obrazka
9 czerwca 2016, 17:39 przez wittusus (PW) | Skomentuj (4) | Do ulubionych
Głosów
12
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
12