Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Europejskie Spotkania Młodzieży (Taize) nazywane są pielgrzymką zaufania przez ziemię. I słusznie. Same w sobie są dowodem na istnienie wspaniałych wśród nas. Od 30 lat rok w rok tysiące i dziesiątki tysięcy młodych ludzi z całej Europy przyjeżdża co roku w okolicach Nowego Roku do kolejnego miasta. W zeszłym roku był to Berlin, za rok Rzym. Byłam, widziałam, zostałam ugoszczona, sam gościłam, dlatego pozwalam sobie umieścić tę historię ku pokrzepieniu serc. Ludzie z danego miasta oferują ZA DARMO przez kilka kolejnych dni miejsca do spania i śniadania przybywającym do nich OBCYM ludziom. Inni ludzie z poszczególnych parafii w danym mieście przygotowują dla nich powitalną ciepłą herbatkę i mapki ze wskazówkami jak dotrzeć do swoich gospodarzy, a potem codziennie poranne modlitwy. (W Berlinie czekali na nas także z zupą i ciasteczkami, a była to mała katolicka parafia i w zasadzie przyjechało nas tam tylu, ich liczy cała ta wspólnota. Były nawet kwiaty w wazonach. Wow.) Tysiące młodych ludzi z różnych krajów zostawiają swoje rodziny już w drugi dzień Bożego Narodzenia i przyjeżdżają wcześniej do tzw. grupy pracy, aby przygotować wystrój hal na modlitwę, przywitać wszystkich i pokierować do odpowiednich parafii, rozdawać posiłki i nauczyć się pieśni (większość w obcych językach), aby później upiększać modlitwy śpiewem w grupie chóru.
W Belinie trafiłyśmy do rodziny, która mówiła po polsku, bo spędzili u nas 6 lat. Dowiedzieliśmy się, że Pani domu specjalnie śpieszyła się remontem, aby zdążyć odnowić pokój, w którym mieszkaliśmy. Częstowali nas nie tylko przepysznymi i obfitymi śniadaniami, ale jeszcze wieczorem dokarmiali nas i dawali kanapki na drogę (w halach wydawano dla nas obiady i ciepła kolację). Pani domu upiekła specjalnie ciasto i to nie raz. Ponieważ mieszkaliśmy na dalekich przedmieściach, codziennie wyjeżdżali na nas wieczorem na pociąg, abyśmy nie musieli wędrować nocą na nogach kilku kilometrów, często też rano porzucali nas do kościoła, gdzie w salce parafialnej tradycyjnie czekały po modlitwie herbatka, kawa, ciasteczka i różowe żelki w kształcie krówek (do parzenia kawy wyruszała ofiarnie nasza gospodyni). Śpiewali z nami polskie piosenki, o ile tylko umieli się włączyć. Sprawdzili w słowniku co znaczy moje nazwisko (jest niemieckojęzyczne), ściągnęli nam muzykę do Pana Tadeusza do poloneza, którego tańczyliśmy na Sylwestra w ramach święta narodów, pan domu podarował nam własną książkę napisaną po polsku i niemiecku. I wszystko to absolutnie za jedyne dziękuję. Więc tutaj: DZIĘ-KU-JĘ! Ileż zaufania trzeba mieć, by wpuścić nieznanych, młodych ludzi do domu, przenocować ich i nakarmić.
Aha. Ja już zaczynam szukać samolotu do Rzymu.

Taize Berlin

Pobierz ten tekst w formie obrazka
1 czerwca 2012, 15:23 przez Bratkowa (PW) | Skomentuj (7) | Do ulubionych
Głosów
40
(w tym negatywnych:
0
)
plus Wspaniałe
40

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…